AnnaMaj Znalazłam, przeczytałam, zrozumiałam.
"Jeśli pukasz trzy razy, a drzwi zostają zamknięte, zrozum, że czwarty, piąty, dziesiąty i setny raz niczego nie zmieni. Co najwyżej wywoła złość na twój upór albo lekceważenie dla twojej bezsilności. W relacjach z innymi ludźmi - zwłaszcza, o dziwo, z najbliższymi - zachowujemy się nadzwyczaj często jak ślepi i głusi. Pomimo dziesiątek, setek powtórzeń nie dociera do nas treść tego, co nam jasno komunikują. Ciągle mamy nadzieję, że po setnym "nie" wreszcie nastąpi "tak", i co więcej, że to "tak", jak gdyby nigdy nic, trwałe zastąpi poprzednie "nie". Dobijamy się więc do drzwi, które ciągle są tak samo zamknięte. I nawet upływ czasu nie jest w stanie nas przekonać, że to nie ma sensu. Dobijanie się do zamkniętych drzwi jest bolesne i frustrujące. Dlaczego więc tak często, tak łatwo, na tak długo akceptujemy takie sytuacje? Być może ktoś się oburza, wołając: "To nieprawda, ja wcale tego nie akceptuję. Właśnie dlatego ciągle próbuję zmienić rodzica/partnera/dziecko - bo nie akceptuję tego, co mi robią". O tym, czy naprawdę coś akceptujemy, czy nie, świadczy nie to, co mówimy, ale to, co robimy. Jeśli tylko mówimy, być może nawet bardzo często i bardzo głośno, ale równocześnie nie zmieniamy swego zachowania, to znaczy, że akceptujemy daną sytuację. A to, co akceptujemy, oczywiście samo się nie zmieni. Werbalny brak akceptacji nader rzadko, a raczej nigdy nie prowadzi do zmiany w realnym świecie. A zatem: To się nie zmieni. Naprawdę, nigdy. To się nie zmieni, ale na szczęście Ty możesz dokonać zmiany. Żeby jednak mogła ona nastąpić, musisz przestać to - czymkolwiek to jest - akceptować. A pierwszy krok w tym kierunku to zawsze zaprzestanie dobijania się do zamkniętych przez kogoś drzwi."
Mądre, nie?!