Przydarzyło mi się coś przykrego właśnie na tle środowiska LGBT+.
Od kilku lat działam społecznie i politycznie, o czym pewnie gdzieś tu wspomniałam. Początkowo to politycznie było raczej zabawą, poznawaniem (pewnie można zauważyć po moich postach spory dystans do rzeczy), ale przez lata poczułam pewną gotowość rozwoju i on całkiem niespodziewanie przyszedł do mnie z niezłym miejscem na listach, choć w bardzo trudnym okręgu, który celowo sobie wybrałam, bo nie lubię tego co lubią wszyscy inni np. wielkich miast, ładnych i zamożnych ludzi no i generalnie mód. Robić tam coś było wyzwaniem.
W ramach tych działań często swoimi skromnymi zasobami partii i sympatyczek/ów z nielicznymi aktywistkami/ami na lewo od prawej ściany wspieraliśmy/łyśmy inicjatywy LGBT+. Kiedy jedna z fundacji dostała granty na małe miasta, ucieszyłam się, bo uważałam, że jeśli nie pójdzie się poza największe ośrodki, to prawdziwej zmiany nie będzie. Pisałam o tym nawet na lokalnym blogu.
Marzyliśmy o zrobieniu tam marszu, ale wcześniej były współorganizowane drobniejsze inicjatywy. Jedna z działaczek fundacji przed latem przeszła do materializacji planu. Włączaliśmy się w planowanie, ale pod koniec sierpnia dla głównych liderów lokalnych i dla mnie nie okazał się to dobry czas z powodu trafienia na listy i było nam szkoda, bo mobilizacja ludzi z tego miasta do wyjścia z domu jest trudna i wymaga energii, której nie mogliśmy w takim układzie zagwarantować. Organizatorka nie chciała negocjować, bo terminy końca marszów w tym roku zostały ustalone jakimś kongresem tych organizacji. Nie przełożyła tego nawet dzień wcześniej, a zaplanowała na godzinę w niedzielę po mszy, na którą w tych realiach nie chodzi jak w wielkich miastach 20-30%, ale 70-80% i na dzień procesji, na którą zjedzie się region oraz marszu dla tzw. "rodzin". Potem zniknęła na kilka tygodni. Nie wiedzieliśmy, że to tylko urlop i zaczęliśmy poważnie martwić. Postanowiliśmy napisać list do fundacji z prośbą o zmianę czasu na pierwszy po wyborach, widząc też, że z powodu kampanii pies z kulawą nogą nie pojawi się ze wsparciem. Wszyscy poklepią po ramieniu, ale powiedzą - sorry, brak czasu. Tym bardziej że ludzie z miast serio nie lubią mniejszych ośrodków, nawet gdy z nich pochodzą, bo czekali tylko na moment, by uciec.
W tym miejsce osoby LGBT+ nigdy nie uczestniczą i tylko obserwują przez media. Dlatego ważne jest, by było sporo ludzi z zewnątrz, którzy pośrednio dadzą im otuchę, kiedy potem oglądają relacje. W tym miejscu nie manifestuje się nawet za ekologią, bo jest to uznawane za wichrzycielstwo. Niestety.
Liczyłam się z upublicznieniem propozycji przez nich, ale uważałam, że każdy ma prawo zaproponować kompromisy, zaapelować czy cokolwiek. Kilka tygodni ta fundacja w sumie milczała i teraz wysmarowała odpowiedź pełną pomówień, że koniunkturalizm, homofobia itd. Generalnie standard tego środowiska.
Komentujący dodali do tego koronny argument z nieuczciwych chwytów retorycznych, czyli - nikt nie ma prawa uczyć LGBT+ jak mają prowadzić działania. W wersji 2 argument występuje - nikt nie ma prawa uczyć geja/kobiety jak być gejem/kobietą (czytaj - nikt nie ma prawa skrytykować mnie w czymkolwiek, jeśli nie jest mną
). Pomijam, że wymuszają ałtowanie się w sposób poniżej pasa.
Nie jestem wyałtowana publicznie, a jedynie wśród znajomych i rodziny, bo tak zdecydowałam np. z racji poglądów antynatalistycznych. Uważam, że po wejściu w dorosłość ten przypadek jakim jest rodzicielstwo ma swój kres i nie chcę, by moi rodzice mieli jakikolwiek dyskomfort, tylko dlatego, że są spokrewnieni z kimś o innym systemie wartości i tego samego oczekuję. Czyli nie dźwigam odpowiedzialności za rodziców. Podobne podejście ma moja partnerka. Plus jej rodzice są w małym miasteczku tego okręgu i są starsi, żyli w całkiem innych czasach. Oczekujemy od nich przyzwoitości, ale nie zaangażowania w walkę. Posądzanie mnie o homofobię wściekłym, internetowym hejtem przez osoby w większości z własnej partii i z aktywizmu jest niebywale przykre w tym kontekście, choć ja liczę się, że jeśli wychodzi się publicznie z czymś niepopularnym, to odzew jest najpierw negatywny. Tylko za te lata cholernego wspierania każdej nastolatki lesbijki i geja w wieku emerytalnym, jacy napatoczyli się na moją drogę, prywatnie mnie to dotyka. Gdybym nie była lesbijką, to wyobrażam sobie, że po tym ataku mogłabym zacząć o sobie źle myśleć. Ktoś słabszy psychicznie prawdopodobnie uwierzyłby, że jest i myśli coś innego niż realnie.
I te osoby kompletnie tego nie kumają, że ktoś może być lesbijką a nie popierać. Im się zdaje, że my wszyscy i wszystkie popieramy organizacje LGBT+ i one są depozytariuszami całości naszych interesów. Na tym forum, gdzie co jakiś czas trafiają ludzie sfrustrowani ich działaniami, chyba nie byli. Nasza decyzja była poparta też przez inne, lokalne osoby identyfikujące się jako LGB. Ludzie ci pewnie nie spodziewają się, że w mojej partii tam osoby hetero to mniejszość, co też sprawia, że większość w okolicy zwyczajnie znamy i dostajemy komunikaty, że w sytuacji zmasowanej, przedwyborczej szczujni PiS i kleru, to jest bez sensu i im szkodzi. Organizatorka powołuje się na urodzenie tam, ale nie dodaje, że żyła jako dziecko, a jak tylko dorosła to uciekła do wielkiego miasta i w nim jest jej środowisko.
Od Białegostoku faktycznie poczułam też potrzebę zatrzymania. Prawica od lat coraz głębiej i coraz skuteczniej dekonstruuje liberalne idee. Środowiska walczące o prawa człowieka udają, że tego nie widzą i robią stale to samo. Wpadają w każdą pułapkę jaka prawica na nich zastawia. Mam wrażenie, że organizacje LGBT+ są też nieodpowiedzialne, że same nie wiedzą co jest ich celem poza zabawą. W Warszawie super im to wychodzi, ale w mniejszych miastach warto realizować dialog. Odpowiadać na wątpliwości, zamiast uciszać i narzucać. Choć zawsze zachęcałam do pójścia na marsz, poczułam potrzebę powiedzenia stop i weryfikacji działań. 30 lat nie mamy jednak nawet jednej ustawy. To nie sukces. To jest porażka. Jest przestrzeń między tchórzostwem, a bezkompromisową głupotą.
I coraz częściej skrycie jestem wściekła na te grupki wsobnych, snobistycznych, nadętych i wrogich ludzi, którzy najczęściej kręcą się w aktywizmie. Od prawicy tyle hejtu się nie dostanie, co od nich, kiedy tylko zakwestionuje się jakąkolwiek metodę działania. W sumie widzę coraz częściej, że prawicowa propaganda dobrze ich odczytała. To są autokratyczne zapędy, totalitarne. Na zasadzie - my was nauczymy symboliki, która nam pasuje, bo ją podpatrzyliśmy na zachodzie i Wy macie ją kochać i akceptować albo jesteście złymi ludźmi i wykluczymy was z progresywnego kółka oraz naszych hipsterskich knajp.
Tęcza i słowa typu pride to jest sprzedawanie poparcia dla praw LGBT+ na zasadzie jakby ktoś chcąc sprzedać Colę, wymuszał najpierw miłość dla określonego kształtu puszki. Nawet jeśli dziś w marszach idzie wiele osób, to nie mam do nich zaufania. Jutro mogą polecieć na faszyzm w równie infantylnym opakowaniu. Bo szczerze, mnie jako lesbijkę, z wieloma dramatycznymi momentami życia miłosnego, z problemem braku zabezpieczenia w związku, kojarzenie mnie z brokatem i różem po prostu obraża. Może gdybym miała lat naście...
I paradoksem jest, że z tej afery ktoś na ten marsz pojedzie. Dzieje się tak tylko dlatego, że politycy/czki tak się trzęsą przed złą opinią tych koszmarnych, hermetycznych środowisk. Biedni, konformistyczni, nieautonomiczni i niesamodzielni ludzie. Tak coraz częściej o nich myślę.
Zapewniłam frekwencję na samej sobie.
Także...Uważajcie na siebie w swoim aktywizmie. Czasem lepiej jest nie wychodzić z domu. No przynajmniej jeśli chce się zachować dobry wizerunek. Taki neutralny