Joey, kwas acetylosalicylowy to E-300, popularny konserwant żywności. Szkoda odmawiać sobie ulubionej sałatki, która zawiera ślady witaminy CJoey pisze:Tak więc ogórki tak, ale solo.
Pimpuś Sadełko ;)
- dolce vita
- uzależniona foremka
- Posty: 811
- Rejestracja: 25 lut 2007, o 00:00
- dobranocka13
- super forma
- Posty: 3030
- Rejestracja: 19 lut 2006, o 00:00
Joey, jesteś trenerem fitness, z doświadczenia wiesz co nalezy stosować czy trochę na czuja pracujesz nad żoną (np. info z portali poświęconych kulturystyce itp.)?Joey pisze: - dieta pełna ... oraz suplementacyjnie (białko, termogeniki, potężne dawki l-karnityny, aminokwasy).
I jeszcze coś - warto, żebyście zapamiętały nazwę, bo może nie jest to środek idealny, ale ma to "coś", co jest świetne dla kobiet. Suplement oparty na substancji guggul.
Pytam, bo miałabym pytania odnośnie tekstu powyżej.
Czytam portale, ale stosuję się tylko do porad instruktorów (w tym naszego "żywego" na siłowni) oraz bardzo rozsądnego faceta w Vitamin Shop na Ursynowie.
Efekty zaczynają być widoczne - robione są co tydzień zdjęcia i po nich widać zmiany - żony mi ubywa. Nie jakoś tak radykalnie , bo takie odchudzanie byłoby niezdrowe i niebezpieczne, a do tego grożące efektem jojo, ale poza tym, że ubywa tłuszczyku jakoś tak postawa się kobiecie zmieniła. Zaistnienie mięśni brzucha sprawiło, że go instynktownie wciąga - od razu zgrabniej.
No i kondycha... coraz lepiej, z treningu na trening. Jednak ostatnio podłączyłyśmy umiarkowaną "siłkę" na górne partie ciała i na drugi dzień odezwał się kwas mlekowy... Ale przestanie, to tylko kwestia ruszenia i naoliwienia zardzewiałej maszyny
Efekty zaczynają być widoczne - robione są co tydzień zdjęcia i po nich widać zmiany - żony mi ubywa. Nie jakoś tak radykalnie , bo takie odchudzanie byłoby niezdrowe i niebezpieczne, a do tego grożące efektem jojo, ale poza tym, że ubywa tłuszczyku jakoś tak postawa się kobiecie zmieniła. Zaistnienie mięśni brzucha sprawiło, że go instynktownie wciąga - od razu zgrabniej.
No i kondycha... coraz lepiej, z treningu na trening. Jednak ostatnio podłączyłyśmy umiarkowaną "siłkę" na górne partie ciała i na drugi dzień odezwał się kwas mlekowy... Ale przestanie, to tylko kwestia ruszenia i naoliwienia zardzewiałej maszyny
- dobranocka13
- super forma
- Posty: 3030
- Rejestracja: 19 lut 2006, o 00:00
Ok. To przed pytaniem - mały wstep. Ponieważ moja kontuzja pokrzyżowała mi plany odchudzania przez ruch i dietę (wcześniej pozwalałam sobie, bo przed wiosną miałam się za siebie zabrać (głupie, ale cóż - bywa)) to plany zostały, natomiast czas się skurczył.
Zastanawiam się więc nad wprowadzeniem wspomagaczy, jak już rozpocznę ćwiczenia. Tylko tak, czy stosowanie 3 środków o których było wyżej, a z których każdy ma wpływ na zwiększenie możliwości wysiłkowych oragnizmu, a co najmniej dwa na obniżenie cholesterolu, trójglicerydów i pewnie czegoś tam jeszcze, jest bezpieczne?
Zastanawiam się więc nad wprowadzeniem wspomagaczy, jak już rozpocznę ćwiczenia. Tylko tak, czy stosowanie 3 środków o których było wyżej, a z których każdy ma wpływ na zwiększenie możliwości wysiłkowych oragnizmu, a co najmniej dwa na obniżenie cholesterolu, trójglicerydów i pewnie czegoś tam jeszcze, jest bezpieczne?
Dam ci kilka rad:
1. tylko JEDEN preparat z zawartością kofeiny/wyciągu z guarany
2. możesz to połączyć z preparatem bezkofeinowym (np. Cutting Edge)
3. Przed treningiem bierz osłonę aminokwasową mięśni - BCAA
4. po treningu (ok. 1/2 godz) wypij sobie szejka proteinowego (wysokobiałkowy, minimalnie tłuszczu i węglowodanów)
5. na kolację tylko białeczka - twarożek chudy, tuńczyk z wody
6. najważniejszy posiłek dnia - śniadanie, solidna dawka węglowodanów
Jak chcesz więcej szczegołów - pisz na PW.
POWODZENIA!
1. tylko JEDEN preparat z zawartością kofeiny/wyciągu z guarany
2. możesz to połączyć z preparatem bezkofeinowym (np. Cutting Edge)
3. Przed treningiem bierz osłonę aminokwasową mięśni - BCAA
4. po treningu (ok. 1/2 godz) wypij sobie szejka proteinowego (wysokobiałkowy, minimalnie tłuszczu i węglowodanów)
5. na kolację tylko białeczka - twarożek chudy, tuńczyk z wody
6. najważniejszy posiłek dnia - śniadanie, solidna dawka węglowodanów
Jak chcesz więcej szczegołów - pisz na PW.
POWODZENIA!
Też mam taki cel.Joey pisze: No i kondycha...
Ale wszelkie wspomagacze, odżywki itp odpadają. Nie potrafię się zmusić do spożywania mikstur.
Za to mam pierwsze maleńkie oznaki łapania formy Ograniczyłam słodkości i ilość jedzenia w ogóle, nie jakoś radykalnie, ale do pozbycia się uczucia głodu. Niestety jeszcze nie ćwiczę, siłownia i basen w planach, muszę do tego dojrzeć...
Marianno - że słodycze odstawiłaś to dobrze, ale zamiast zmniejszać porcje jedzonka, zmień skład, ale jedz do syta.
Najważniejszy posiłek dnia - śniadanie, dużo węglowodanów, białka, trochę zdrowego tłuszczu (np. orzechy w musli).
Obiad - wszystkiego po trochu, nie do oporu, ale nie wolno odejść głodnym od stołu. Dobrze jest zjeść coś z wysokim wskaźnikiem sytości (np. 1/3 porcji ziemniaka syci tak samo jak 1 porcja ryżu, a węglowodanów jest w ziemniaczku mniej - oczywiście tylko gotowanym).
Kolacja dużo białka, warzywka, zero węglowodanów - bo śpiąc zmienisz dzienną ew. nadwyżkę w tłuszcz, a tak organizm podczas wypoczynku zje sobie węgle i zacznie wcinać tłuszczyk.
Rada - białko stymuluje spalanie tłuszczu, gdy ograniczysz węglowodany, ale uważaj, by jedząc białko nie pochłaniać niepotrzebnego tłuszczu (np. ser, wiele "chudych" wędlin) oraz nadmiaru kazeiny i laktozy. Między posiłkami zjedz warzywo i owoc o niskim indeksie glikemicznym. Pij dużo wody niegazowanej - to naprawdę pomaga. Nie głoduj i nie rób sobie postów - to "rozdrażnia" komórki - one to pamiętają i potem zrobią ci jojo.
Nim dojrzejesz do uprawiania jakiegoś sportu zacznij chodzić na dość szybkie spacery - np. z kijkami nordic walking z szerokim zamachem i długim krokiem. Jeśli nie ruszysz 4 liter, nie ruszysz metabolizmu. Poza tym pamiętaj, że ruch buduje mięśnie, a mięśnie przez samo swoje istnienie spalają kalorie, a pracując spalają ich jeszcze więcej.
Najważniejszy posiłek dnia - śniadanie, dużo węglowodanów, białka, trochę zdrowego tłuszczu (np. orzechy w musli).
Obiad - wszystkiego po trochu, nie do oporu, ale nie wolno odejść głodnym od stołu. Dobrze jest zjeść coś z wysokim wskaźnikiem sytości (np. 1/3 porcji ziemniaka syci tak samo jak 1 porcja ryżu, a węglowodanów jest w ziemniaczku mniej - oczywiście tylko gotowanym).
Kolacja dużo białka, warzywka, zero węglowodanów - bo śpiąc zmienisz dzienną ew. nadwyżkę w tłuszcz, a tak organizm podczas wypoczynku zje sobie węgle i zacznie wcinać tłuszczyk.
Rada - białko stymuluje spalanie tłuszczu, gdy ograniczysz węglowodany, ale uważaj, by jedząc białko nie pochłaniać niepotrzebnego tłuszczu (np. ser, wiele "chudych" wędlin) oraz nadmiaru kazeiny i laktozy. Między posiłkami zjedz warzywo i owoc o niskim indeksie glikemicznym. Pij dużo wody niegazowanej - to naprawdę pomaga. Nie głoduj i nie rób sobie postów - to "rozdrażnia" komórki - one to pamiętają i potem zrobią ci jojo.
Nim dojrzejesz do uprawiania jakiegoś sportu zacznij chodzić na dość szybkie spacery - np. z kijkami nordic walking z szerokim zamachem i długim krokiem. Jeśli nie ruszysz 4 liter, nie ruszysz metabolizmu. Poza tym pamiętaj, że ruch buduje mięśnie, a mięśnie przez samo swoje istnienie spalają kalorie, a pracując spalają ich jeszcze więcej.
Sęk w tym, że ja lubię uczucie kiedy nie jem do syta...to przywraca mi wiarę w możliwość kontrolowania apetytu (wiem że to trochę skomplikowane, ale na mnie działa). Mam też swoje przyzwyczajenia, z których nie chcę rezygnować. Np śniadanie to dla mnie stracony czas snu, dlatego zwykle go nie jem i pierwszym posiłkiem jest kawa z mlekiem w pracy. Oczywiście bywa inaczej: słodkie ciastko do tej kawy Więc pora na danie barowe lub kanapkę z domu to jest godzina 13, obiad około 18 w domu.
Myślę, ze moją kondycję rozwala to co dzieje się potem, zanim przyjdzie sen, czyli smakowite kanapki na kolację, kolacyjka na ciepło albo jedno i drugie i jeszcze coś ekstra: lody, słodycze, słodycze Dlatego teraz skoncentrowałam się na dwóch rzeczach: rano kawa, ale bez słodkich dodatków a po obiedzie bez dojadania, chyba że są to jabłka lub inne owoce. Jedyną pociechą jest dla mnie teraz woda mineralna (gazowana, przecież to dobrze na cerę) którą piję bez ograniczeń. A i chodzenie. Mogę być z siebie dumna: chodzę 2xdziennie po 20 minut wiem, może niezbyt dużo, ale przecież mam ambitne plany i naprawdę siłownia wkrótce się wydarzy...Nieee...nordic walking to zbyt mało forsowne, takie kroczenie z kijami mi się nie podoba
Uważnie przeczytałam to co napisałaś Joey, muszę poczytać o węglowodanach, białku, tłuszczach. Ja też wierzę w dobrą intuicję, jak mam na coś ochotę to to jest to czego potrzebuje mój organizm, myślisz co coś w tym jest?
Myślę, ze moją kondycję rozwala to co dzieje się potem, zanim przyjdzie sen, czyli smakowite kanapki na kolację, kolacyjka na ciepło albo jedno i drugie i jeszcze coś ekstra: lody, słodycze, słodycze Dlatego teraz skoncentrowałam się na dwóch rzeczach: rano kawa, ale bez słodkich dodatków a po obiedzie bez dojadania, chyba że są to jabłka lub inne owoce. Jedyną pociechą jest dla mnie teraz woda mineralna (gazowana, przecież to dobrze na cerę) którą piję bez ograniczeń. A i chodzenie. Mogę być z siebie dumna: chodzę 2xdziennie po 20 minut wiem, może niezbyt dużo, ale przecież mam ambitne plany i naprawdę siłownia wkrótce się wydarzy...Nieee...nordic walking to zbyt mało forsowne, takie kroczenie z kijami mi się nie podoba
Uważnie przeczytałam to co napisałaś Joey, muszę poczytać o węglowodanach, białku, tłuszczach. Ja też wierzę w dobrą intuicję, jak mam na coś ochotę to to jest to czego potrzebuje mój organizm, myślisz co coś w tym jest?
Mam dla ciebie smutną wiadomość... bez pożywnego śniadania max. 2 godziny po przebudzeniu nigdy nie opanujesz organizmu... Ty każesz mu pracować, ale nie dajesz mu paliwa z węglowodanów. Na dzień dobry wprowadzasz go w stan czerpania z rezerw i wdrukowujesz komórkom informację, że warto robić zapasy.
Dietetycy robią badania na temat tego, które śniadanie jest lepsze w diecie odchudzającej - wysoko czy niskowęglowodanowe, a ty zapodajesz sobie zero węgli albo węgle proste, najgorsze, co w ogóle można jeść - nie tylko na śniadanie...
OK, nie jestem dietetykiem i nie zamierzam nikogo tresować (poza moją żonką ), ale dobrze radzę - jeśli na serio chcesz schudnąć, albo chociaż powstrzymać powolne ale nieustanne budowanie nadwagi to wybierz się do specjalisty dietetyka i pogadaj sobie z nim. Bo jedno jest pewne - jeśli nie zmienisz swoich ulubionych przyzwyczajeń - nie schudniesz (nawet przy pomocy mocnych suplementów, które i tak wykluczasz).
Dietetycy robią badania na temat tego, które śniadanie jest lepsze w diecie odchudzającej - wysoko czy niskowęglowodanowe, a ty zapodajesz sobie zero węgli albo węgle proste, najgorsze, co w ogóle można jeść - nie tylko na śniadanie...
OK, nie jestem dietetykiem i nie zamierzam nikogo tresować (poza moją żonką ), ale dobrze radzę - jeśli na serio chcesz schudnąć, albo chociaż powstrzymać powolne ale nieustanne budowanie nadwagi to wybierz się do specjalisty dietetyka i pogadaj sobie z nim. Bo jedno jest pewne - jeśli nie zmienisz swoich ulubionych przyzwyczajeń - nie schudniesz (nawet przy pomocy mocnych suplementów, które i tak wykluczasz).
Obawiam się, że Ty masz rację
Obawiam się też, że nie wyląduję u dietetyka, bo wiem, że to byłby czas stracony. Nawet jeśli zdyscyplinowałbym się na jakiś czas, to pewnie pewnie nie na całe życie...
Moja beztroska pewnie wynika z tego, że może nie tyle mam nadwagę co się jej obawiam i mam świeżo w pamięci wagę sprzed 10-15 lat a było to jakieś 10-15 kg mniej...no i przy moim wzroście te "nadliczbowe" kilogramy nie rzucają się w oczy. Jednak postanowiłam zadbać o kondycję i chcę schudnąć. Chyba będzie mnie to kosztowało więcej niż myślałam...
Dziękuję Joey za diagnozę, jakkolwiek surową, cenne rady.
Obawiam się też, że nie wyląduję u dietetyka, bo wiem, że to byłby czas stracony. Nawet jeśli zdyscyplinowałbym się na jakiś czas, to pewnie pewnie nie na całe życie...
Moja beztroska pewnie wynika z tego, że może nie tyle mam nadwagę co się jej obawiam i mam świeżo w pamięci wagę sprzed 10-15 lat a było to jakieś 10-15 kg mniej...no i przy moim wzroście te "nadliczbowe" kilogramy nie rzucają się w oczy. Jednak postanowiłam zadbać o kondycję i chcę schudnąć. Chyba będzie mnie to kosztowało więcej niż myślałam...
Dziękuję Joey za diagnozę, jakkolwiek surową, cenne rady.
No wiesz, ja w ramach dopingowania żonie też się wzięłam za siebie (wstyd, wstyd co ze sobą zrobiłam kondycyjnie przez ostatnie 4-5 lat), a poza tym zawsze marzyłam, żeby wreszcie zrobić porządek z szynkami na udach i 4 literami - chociaż o nadwagę choćby maleńką trudno by było mnie posądzić
Z drugiej strony - kiedy robiłam badania okresowe lekarka pochwaliła mój cholesterol (ten dobry, bo wysoki i ten zły, bo niski) i dodała, że straszne jest to, że coraz więcej osób w moim wieku (lada moment 40) przychodzi z takimi wynikami, że to prawie stan przedzawałowy. Siedząca praca, brak ruchu, niezdrowe jedzenie...
I wtedy postanowiłam skorzystać z szansy, jaką daje mi stan zdrowia i wziąć się w garść. Przecież statystycznie czeka mnie jeszcze prawie drugie tyle życia! Chyba nie chcę go spędzić w kolejkach do specjalistów kwękając na to i tamto (a bywało już, że plecki bolały od nadmiaru pracy... siedzącej ).
Tak więc - warto, warto... żeby schudnąć, albo zachować swoją wagę. Żeby dopieszczać ciałko i ducha (hej sportowe endorfinki!). Żeby być sprawną i dziarską, również kiedy siwizna na serio przyprószy nam skronie.
Acha - jeszcze 2 miesiące temu dławiłam się po przebiegnięciu 200m do autobusu... a wczoraj pobiłam życiowy rekord i było tych metrów o wiele, wiele, wiele więcej
Z drugiej strony - kiedy robiłam badania okresowe lekarka pochwaliła mój cholesterol (ten dobry, bo wysoki i ten zły, bo niski) i dodała, że straszne jest to, że coraz więcej osób w moim wieku (lada moment 40) przychodzi z takimi wynikami, że to prawie stan przedzawałowy. Siedząca praca, brak ruchu, niezdrowe jedzenie...
I wtedy postanowiłam skorzystać z szansy, jaką daje mi stan zdrowia i wziąć się w garść. Przecież statystycznie czeka mnie jeszcze prawie drugie tyle życia! Chyba nie chcę go spędzić w kolejkach do specjalistów kwękając na to i tamto (a bywało już, że plecki bolały od nadmiaru pracy... siedzącej ).
Tak więc - warto, warto... żeby schudnąć, albo zachować swoją wagę. Żeby dopieszczać ciałko i ducha (hej sportowe endorfinki!). Żeby być sprawną i dziarską, również kiedy siwizna na serio przyprószy nam skronie.
Acha - jeszcze 2 miesiące temu dławiłam się po przebiegnięciu 200m do autobusu... a wczoraj pobiłam życiowy rekord i było tych metrów o wiele, wiele, wiele więcej
- dobranocka13
- super forma
- Posty: 3030
- Rejestracja: 19 lut 2006, o 00:00
Nie wiem, czy 1000kcal to nie zbyt drastyczne ograniczenie. Ja ćwiczyłam 6 weidera przy jednoczesnej zmianie sposobu odżywiania, czyli więcej owoców i warzyw, mniej pieczywa i o wiele mniej słodyczy. Nie mam zamiaru się głodzić, ale też nie podjadam. Przestrzegam pięciu posiłków dziennie i moje kalorie na cały dzień mieszczą się w przedziale 1500-1800kcal. Efekt jest widoczny- schudłam 5 kg w ciągu miesiąca (niecałego). Spory sukces na takiego leniwca jak ja. Na szczęście mojej dziewczynie chciało się ze mną ćwiczyć i wymyślać cuda do zjedzenia, inaczej poddałabym się chyba już po trzecim dniu.olodum pisze:A co sądzicie o tzw. 6 weidera wspomaganej dietą 1000kcal?
W planie mam jeszcze jakieś 5 kg, a te ćwiczenia miały mi pomóc bardziej wymodelować sylwetkę, niż chudnąć. Myślałam bardziej o tym, żeby pobiegać, ale to może bardziej na wiosnę, bo jakoś nie mam ochoty biegać po lodzie i śniegu.
Żeby antycypować ew. panikę w związku z brakiem postępów czy nie daj Boże chwilowego cofnięcia
1. my kobiety facetami nie jesteśmy - mamy nasz cykl i przed okresem waga nam rośnie (retencja wody w organizmie) - po okresie spadnie, więc spokojnie..........
2. mięsień to nie tłuszcz, każdy widzi. Inna struktura i objętość (mięsień zbity, tłuszcz rozlany), inna waga (tłuszcz jest lekki, mięsień cięższy). Gdy zaczniemy ćwiczyć i z radością wyczuwać pojawiające się mięśnie tu i tam możemy się przerazić, że waga stoi w miejscu. Spokojnie - nie tylko waga, ale też miarka krawiecka i zdjęcia w bieliźnie w tych samych pozycjach prawdę nam powiedzą. Spadek realnej wagi może nie być duży, ale zmiany figury spore.
3. podczas ćwiczeń warto zmieniać sekwencje - kolejność ćwiczeń, tempo (stąd te fajne programy na steperach i bieżniach), na maszynach powolutku zwiększać obciążenia - organizm się przyzwyczaja i jeśli robimy ciągle to samo może nie pracować efektywnie
4. każdy trener powie, że po kilku miesiącach ćwiczeń może się pojawić mała stagnacja w zrzucaniu - nie jest to powód do rzucenia się na żarcie z mroczną myślą, że szczupła sylwetka nie jest mi dana Ćwiczyć dalej, w pewnym momencie zrzucanie znów się ruszy
5. jednorazowe zgrzeszenie nie oznacza, że to już koniec... ale pamiętajcie: chwila przyjemności jest krótka, a walka z kilogramami mordercza
1. my kobiety facetami nie jesteśmy - mamy nasz cykl i przed okresem waga nam rośnie (retencja wody w organizmie) - po okresie spadnie, więc spokojnie..........
2. mięsień to nie tłuszcz, każdy widzi. Inna struktura i objętość (mięsień zbity, tłuszcz rozlany), inna waga (tłuszcz jest lekki, mięsień cięższy). Gdy zaczniemy ćwiczyć i z radością wyczuwać pojawiające się mięśnie tu i tam możemy się przerazić, że waga stoi w miejscu. Spokojnie - nie tylko waga, ale też miarka krawiecka i zdjęcia w bieliźnie w tych samych pozycjach prawdę nam powiedzą. Spadek realnej wagi może nie być duży, ale zmiany figury spore.
3. podczas ćwiczeń warto zmieniać sekwencje - kolejność ćwiczeń, tempo (stąd te fajne programy na steperach i bieżniach), na maszynach powolutku zwiększać obciążenia - organizm się przyzwyczaja i jeśli robimy ciągle to samo może nie pracować efektywnie
4. każdy trener powie, że po kilku miesiącach ćwiczeń może się pojawić mała stagnacja w zrzucaniu - nie jest to powód do rzucenia się na żarcie z mroczną myślą, że szczupła sylwetka nie jest mi dana Ćwiczyć dalej, w pewnym momencie zrzucanie znów się ruszy
5. jednorazowe zgrzeszenie nie oznacza, że to już koniec... ale pamiętajcie: chwila przyjemności jest krótka, a walka z kilogramami mordercza
Weider jest fajny... a tak niewinnie wygląda. Myślę, że z dietą 1000 kcal da efekt, ale... Weider nie aktywuje tak na serio metabolizmu. Lepiej ze 2 x w tygodniu pójść i się solidnie spocić podbijając tętno, bo to motywuje ciałko do spalania. A Weider do tegoolodum pisze:A co sądzicie o tzw. 6 weidera wspomaganej dietą 1000kcal?
Po 3 tyg ubyło mnie 4 kg. A od kwietnia rzeczywiście siłownię chce dołożyć, narazie jednak musi wystarczyć powyższy zestawJoey pisze:Weider jest fajny... a tak niewinnie wygląda. Myślę, że z dietą 1000 kcal da efekt, ale... Weider nie aktywuje tak na serio metabolizmu. Lepiej ze 2 x w tygodniu pójść i się solidnie spocić podbijając tętno, bo to motywuje ciałko do spalania. A Weider do tegoolodum pisze:A co sądzicie o tzw. 6 weidera wspomaganej dietą 1000kcal?
No jasne, że waga spada, bo przy 1000 kcal musi. Ale ten spadek jest dość niestabilny i łatwo złapać jojo, bo 1000 kcal to naprawdę niewiele i komórki się buntują. Ja bym do takiej diety i Weidera dołożyła szejka białkowego na dobranoc, np. Active Labs "Whey Protein Isolate 90 Plus Authentic". W porcyjce jest 0g węglowodanów, 0,51g tłuszczu i aż 27g białka (worek 2kg starczy na ponad 2 miesiące). A jak zaczniesz trenować, to dać go obowiązkowo jako posiłek potreningowy.
Dlaczego kładę nacisk na to białko? Poza tym, że działa ochronnie i budulcowo na mięśnie to białko ma zdolność oszukiwania naszego mózgu. Kiedy organizm jest głodny chce dawki węglowodanów - czyli cukru. Jeśli zjemy coś, co zawiera węglowodany, nakarmimy go i zachowane jest status quo. W momencie, gdy nie dostarczymy niczego (głodujemy), nasze ciało dobiera się do mięśni (stąd np. u anorektyków brak mięśni). Oczywiście organizm zmuszony do zjadania samego siebie otrzymuje informację, że właściciel ciała (czyli my) źle go traktuje, więc na przyszłość lepiej zrobić sobie zapasy. Sposób, w jaki to robi to obniżenie spalania węglowodanów, a zamiast tego przerabia je w piękny podkład tłuszczyku... Natomiast, gdy dostarczamy organizmowi dużo białka jest on w stanie takiego omamienia - myśli, że wszystko jest w porządeczku i podjada... tłuszcz
Oczywiście odchudzając się trzeba zmniejszyć kaloryczność posiłków, bo bez tego się nie schudnie. Ale nie na pałę. Najmądrzejszy sposób odżywaniania to solidne, bogate w węglowodany śniadanie (najpóźniej 2 godz. po przebudzeniu) - ale oczywiście w węglowodany złożone, a nie np. kawa z 3 łyżeczkami cukru. Najlepiej z błonnikiem, bo po takim śniadaniu zajedziemy daleko bez uczucia głodu. Na II śniadanko - jabłko, karotki, nawet nieduży banan, mały jogurt owocowy.
Obiad powinien się składać z kompleksowego połączenia białka, węglowodanów i tłuszczu (ten jest szalenie ważny dla naszego zdrowia i nie wolno go wykluczać). Podwieczorek już powinien być bez węglowodanów, za to spokojnie można wciągnąć sobie jakieś warzywko, maślankę. Kolacja to samo - mało (albo zero) węgli, za to sporo białka. Twarożki chude, tuńczyk w sosie własnym z warzywami.
Przy diecie bardzo niskokalorycznej oraz w przypadku ćwiczeń naprawdę warto sobie dorzucić takiego szejka, żeby zagwarantować 100% białka, a nawet nieco przekroczyć tę normę.
Jedna ważna rzecz - jeśli zamierza się ćwiczyć po południu/pod wieczór przed treningiem trzeba zjeść trochę węgli (np. banana), żeby nie omdleć podczas treningu
Generalnie polecam wam dziennik posiłków, który można skonfigurować pod siebie: http://www.darkthorn.republika.pl/dp.htm
Nie, żeby być niewolnikiem liczenia, ale może trzeba coś zmodyfikować, dodać, ująć...
Dlaczego kładę nacisk na to białko? Poza tym, że działa ochronnie i budulcowo na mięśnie to białko ma zdolność oszukiwania naszego mózgu. Kiedy organizm jest głodny chce dawki węglowodanów - czyli cukru. Jeśli zjemy coś, co zawiera węglowodany, nakarmimy go i zachowane jest status quo. W momencie, gdy nie dostarczymy niczego (głodujemy), nasze ciało dobiera się do mięśni (stąd np. u anorektyków brak mięśni). Oczywiście organizm zmuszony do zjadania samego siebie otrzymuje informację, że właściciel ciała (czyli my) źle go traktuje, więc na przyszłość lepiej zrobić sobie zapasy. Sposób, w jaki to robi to obniżenie spalania węglowodanów, a zamiast tego przerabia je w piękny podkład tłuszczyku... Natomiast, gdy dostarczamy organizmowi dużo białka jest on w stanie takiego omamienia - myśli, że wszystko jest w porządeczku i podjada... tłuszcz
Oczywiście odchudzając się trzeba zmniejszyć kaloryczność posiłków, bo bez tego się nie schudnie. Ale nie na pałę. Najmądrzejszy sposób odżywaniania to solidne, bogate w węglowodany śniadanie (najpóźniej 2 godz. po przebudzeniu) - ale oczywiście w węglowodany złożone, a nie np. kawa z 3 łyżeczkami cukru. Najlepiej z błonnikiem, bo po takim śniadaniu zajedziemy daleko bez uczucia głodu. Na II śniadanko - jabłko, karotki, nawet nieduży banan, mały jogurt owocowy.
Obiad powinien się składać z kompleksowego połączenia białka, węglowodanów i tłuszczu (ten jest szalenie ważny dla naszego zdrowia i nie wolno go wykluczać). Podwieczorek już powinien być bez węglowodanów, za to spokojnie można wciągnąć sobie jakieś warzywko, maślankę. Kolacja to samo - mało (albo zero) węgli, za to sporo białka. Twarożki chude, tuńczyk w sosie własnym z warzywami.
Przy diecie bardzo niskokalorycznej oraz w przypadku ćwiczeń naprawdę warto sobie dorzucić takiego szejka, żeby zagwarantować 100% białka, a nawet nieco przekroczyć tę normę.
Jedna ważna rzecz - jeśli zamierza się ćwiczyć po południu/pod wieczór przed treningiem trzeba zjeść trochę węgli (np. banana), żeby nie omdleć podczas treningu
Generalnie polecam wam dziennik posiłków, który można skonfigurować pod siebie: http://www.darkthorn.republika.pl/dp.htm
Nie, żeby być niewolnikiem liczenia, ale może trzeba coś zmodyfikować, dodać, ująć...
Do 40 stki mi daleko ale postanowiłam się wypowiedzieć bo temat związany z moimi zainteresowaniami.
Przede wszystkim jestem pod wrażeniem wypowiedzi Joey.Sądzę że z tak poważnym podejściem do tematu nie tylko Twoja żona straci zbędne kilogramy a Ty nabędziesz pożądanej rzeźby i kondycji ale wasz styl życia ma szansę się zmienić co zaowocuje dobrym zdrowiem i poczuciem atrakcyjności na resztę życia.
Sport to część mojego życia tak jak jedzenie, spanie, praca i edukacja.Przez kilka lat szkoliłam się jako instruktorka fitness , troszkę też popracowałam z ludźmi.Problem rozpoczęcia i podtrzymania uprawiania regularnego wysiłku fizycznego jest nagminny pomimo tego że ludzie coraz częściej mają świadomość że bez tego nie ma co marzyć ani o sylwetce ani o dobrym zdrowiu.Wydaje mi się że to niestety brak kultury wychowania fizycznego w naszym kraju.Tutaj człowiek w dresie na ulicy nadal nie kojarzy się z kimś idącym na trening.
W tym temacie ktoś zauważył że bez wysiłku nie ma efektów .Sądzę że nadal jest on jednak traktowany inaczej niż wysiłek inwestowany w inne dziedziny życia.Wkładanie starań w doskonalenie zawodowe z którego są profity finansowe jest dla niemalże wszystkich oczywiste.Chodzenie latami do szkół także .Dobre zdrowie i jakże ceniona w tych czasach atrakcyjność fizyczna nie są dla większości dostatecznie motywujące do wygospodarowania czasu na wysiłek który to umożliwi.Czasami tak jak dla tamtych aktywności trzeba iść na kompromis, z czegoś innego zrezygnować..Sądzę że samo porównywanie konieczności regularnego ćwiczenia z koniecznością pracy czy nauki może być dla wielu bulwersujące.
Z mojego osobistego doświadczenia wynika jednak że inaczej nie da się utrzymać motywacji która powinna starczyć nie na czas chudnięcia ale na resztę życia.Z ćwiczeniami jest tak że każdy dzień zaniedbania utrudnia powrót do wysiłku nie tylko z tego powodu że ma się milsze wspomnienia z siedzenia na kanapie.Przede wszystkim to co się wypracuje cofa się niewiarygodnie szybko bo zaledwie w ciągu kilku tygodni.Dlatego nie chodzi o sam proces chudnięcia. Trzeba już na zawsze pozostać aktywnym choćby dlatego żeby uniknąć ponoszenia kolejnych kosztów związanych z frustracją i motywowaniem siebie gdy ponownie za parę lat przybędzie kilogramów.
Podejście Joey przypomniało mi zaangażowanie Pań z którymi najlepiej mi się pracowało. To były właśnie kobiety od około 40 roku życia do 60 a nawet 70 roku życia. Także to że wspomniała o tym że zdała sobie sprawę jakie to ważne po wizycie u lekarza. Kiedy jest się sprawnym i zdrowym to wydaje się dane raz na zawsze..
Kilka razy wspomniano o koncentracji na tylko niektórych partiach mięśni np mięśniach brzucha.To nie jest wcale najlepsze podejście, dla mnie wydaje się wręcz nudne .Istotna jest cała sylwetka np udoskonalając barki i ramiona a zapominając o mięśniach grzbietu można nabawić się bólu wynikających np z lekkiej wcześniej niedokuczającej skoliozy.To samo z mięśniami brzucha. Co po kaloryferze ukrytym pod zapadniętą klatką i skulonym grzbietem?
O ile chodzi o propozycje ćwiczeń Weidera to nie jest to moim zdaniem rewolucyjna technika. Praktycznie nigdzie poza zajęciami wychowania fizycznego w podstawówce nie poleca się już wykonywania klasycznych brzuszków tzn podnoszenia całej górnej części tułowia z leżenia do ugiętych kolan.Poza tym ile z Pań dotychczas niećwiczących jest na prawdę w stanie zacząć same w domu regularne trwające choćby godzinę ćwiczenia.Z moich obserwacji wynika że to niemożliwe.Nie ma nawyku, nie ma oceny i ewentualnej korekty kogoś z boku, nie ma dokładnego instruktarzu przede wszystkim.Czas jest dowolny więc to tak jakby mogło go w ogóle nie być.Samokontrola jest możliwa dopiero po wielu latach praktykowania treningu..Nie liczy się raczej wyjątek któremu się udało przez miesiąc i nigdy więcej..
Często wskazywano na siłownię jako na najlepszą formę wysiłku.To na prawdę zależy od indywidualnych uwarunkowań. Powiem tak.Bycie sam na sam z maszyną skłania do zwalniania tempa.Bardzo dobre są ćwiczenia grupowe ponieważ większość z nich pilnuje optymalnie "spalającego"tętna. Ponadto tak głupio będąc na oczach reszty sali poddać się i zwolnić albo wyjść:)Zdaję sobie sprawę z tego że dla niektórych Pań wykonywanie rozgrzewkowej sekwencji kroków ubranych w choreografię może wydać się groteskowe.Oferty fitness klubów są w tym momencie na tyle zróżnicowane i dostosowane do indywidualnych potrzeb że każdy znajdzie coś dla siebie. To mogą być elementy tańca, ale także ciężki i przy tym spalający i kształtujący wycisk ze sztangami, na core boardach, stepach,praca z gumami, hantlami.Ponadto dla osób które potrzebują więcej spokoju także zajęcia body and mind bazujące na jodze pilatesie czyli ćwiczeniach wykorzystywanych przez tancerzy a także np aromaterapii.
Rozpisałam się trochę.Już się więcej nie wtrącam.Powodzenia w wytrwałości życzę:)
ps.A dla introwertyków tylko bieganie .Można zacząć o tego prawie w miejscu bo potem samo pójdzie szybciej.Byle przed siebie.wolność, swoboda, wiatr:)
Przede wszystkim jestem pod wrażeniem wypowiedzi Joey.Sądzę że z tak poważnym podejściem do tematu nie tylko Twoja żona straci zbędne kilogramy a Ty nabędziesz pożądanej rzeźby i kondycji ale wasz styl życia ma szansę się zmienić co zaowocuje dobrym zdrowiem i poczuciem atrakcyjności na resztę życia.
Sport to część mojego życia tak jak jedzenie, spanie, praca i edukacja.Przez kilka lat szkoliłam się jako instruktorka fitness , troszkę też popracowałam z ludźmi.Problem rozpoczęcia i podtrzymania uprawiania regularnego wysiłku fizycznego jest nagminny pomimo tego że ludzie coraz częściej mają świadomość że bez tego nie ma co marzyć ani o sylwetce ani o dobrym zdrowiu.Wydaje mi się że to niestety brak kultury wychowania fizycznego w naszym kraju.Tutaj człowiek w dresie na ulicy nadal nie kojarzy się z kimś idącym na trening.
W tym temacie ktoś zauważył że bez wysiłku nie ma efektów .Sądzę że nadal jest on jednak traktowany inaczej niż wysiłek inwestowany w inne dziedziny życia.Wkładanie starań w doskonalenie zawodowe z którego są profity finansowe jest dla niemalże wszystkich oczywiste.Chodzenie latami do szkół także .Dobre zdrowie i jakże ceniona w tych czasach atrakcyjność fizyczna nie są dla większości dostatecznie motywujące do wygospodarowania czasu na wysiłek który to umożliwi.Czasami tak jak dla tamtych aktywności trzeba iść na kompromis, z czegoś innego zrezygnować..Sądzę że samo porównywanie konieczności regularnego ćwiczenia z koniecznością pracy czy nauki może być dla wielu bulwersujące.
Z mojego osobistego doświadczenia wynika jednak że inaczej nie da się utrzymać motywacji która powinna starczyć nie na czas chudnięcia ale na resztę życia.Z ćwiczeniami jest tak że każdy dzień zaniedbania utrudnia powrót do wysiłku nie tylko z tego powodu że ma się milsze wspomnienia z siedzenia na kanapie.Przede wszystkim to co się wypracuje cofa się niewiarygodnie szybko bo zaledwie w ciągu kilku tygodni.Dlatego nie chodzi o sam proces chudnięcia. Trzeba już na zawsze pozostać aktywnym choćby dlatego żeby uniknąć ponoszenia kolejnych kosztów związanych z frustracją i motywowaniem siebie gdy ponownie za parę lat przybędzie kilogramów.
Podejście Joey przypomniało mi zaangażowanie Pań z którymi najlepiej mi się pracowało. To były właśnie kobiety od około 40 roku życia do 60 a nawet 70 roku życia. Także to że wspomniała o tym że zdała sobie sprawę jakie to ważne po wizycie u lekarza. Kiedy jest się sprawnym i zdrowym to wydaje się dane raz na zawsze..
Kilka razy wspomniano o koncentracji na tylko niektórych partiach mięśni np mięśniach brzucha.To nie jest wcale najlepsze podejście, dla mnie wydaje się wręcz nudne .Istotna jest cała sylwetka np udoskonalając barki i ramiona a zapominając o mięśniach grzbietu można nabawić się bólu wynikających np z lekkiej wcześniej niedokuczającej skoliozy.To samo z mięśniami brzucha. Co po kaloryferze ukrytym pod zapadniętą klatką i skulonym grzbietem?
O ile chodzi o propozycje ćwiczeń Weidera to nie jest to moim zdaniem rewolucyjna technika. Praktycznie nigdzie poza zajęciami wychowania fizycznego w podstawówce nie poleca się już wykonywania klasycznych brzuszków tzn podnoszenia całej górnej części tułowia z leżenia do ugiętych kolan.Poza tym ile z Pań dotychczas niećwiczących jest na prawdę w stanie zacząć same w domu regularne trwające choćby godzinę ćwiczenia.Z moich obserwacji wynika że to niemożliwe.Nie ma nawyku, nie ma oceny i ewentualnej korekty kogoś z boku, nie ma dokładnego instruktarzu przede wszystkim.Czas jest dowolny więc to tak jakby mogło go w ogóle nie być.Samokontrola jest możliwa dopiero po wielu latach praktykowania treningu..Nie liczy się raczej wyjątek któremu się udało przez miesiąc i nigdy więcej..
Często wskazywano na siłownię jako na najlepszą formę wysiłku.To na prawdę zależy od indywidualnych uwarunkowań. Powiem tak.Bycie sam na sam z maszyną skłania do zwalniania tempa.Bardzo dobre są ćwiczenia grupowe ponieważ większość z nich pilnuje optymalnie "spalającego"tętna. Ponadto tak głupio będąc na oczach reszty sali poddać się i zwolnić albo wyjść:)Zdaję sobie sprawę z tego że dla niektórych Pań wykonywanie rozgrzewkowej sekwencji kroków ubranych w choreografię może wydać się groteskowe.Oferty fitness klubów są w tym momencie na tyle zróżnicowane i dostosowane do indywidualnych potrzeb że każdy znajdzie coś dla siebie. To mogą być elementy tańca, ale także ciężki i przy tym spalający i kształtujący wycisk ze sztangami, na core boardach, stepach,praca z gumami, hantlami.Ponadto dla osób które potrzebują więcej spokoju także zajęcia body and mind bazujące na jodze pilatesie czyli ćwiczeniach wykorzystywanych przez tancerzy a także np aromaterapii.
Rozpisałam się trochę.Już się więcej nie wtrącam.Powodzenia w wytrwałości życzę:)
ps.A dla introwertyków tylko bieganie .Można zacząć o tego prawie w miejscu bo potem samo pójdzie szybciej.Byle przed siebie.wolność, swoboda, wiatr:)
Mnie dopadła stagnacja zanim zaczęłam ćwiczyć (ale za to już ograniczyłam futrowanie).Joey pisze: 4. każdy trener powie, że po kilku miesiącach ćwiczeń może się pojawić mała stagnacja w zrzucaniu - nie jest to powód do rzucenia się na żarcie z mroczną myślą, że szczupła sylwetka nie jest mi dana Ćwiczyć dalej, w pewnym momencie zrzucanie znów się ruszy
5. jednorazowe zgrzeszenie nie oznacza, że to już koniec... ale pamiętajcie: chwila przyjemności jest krótka, a walka z kilogramami mordercza
Twój 5 punkt Joey to ja sobie zawieszę na ścianie.
Gaik - no ja cię proszę, ty z poziomu instruktora fitness wtrącaj się i motywuj, doradzaj, instruuj
Ja pytam, czytam, konsultuję, eksperymentuję (na żonie i sobie), ale instruktorem fitness i dietetykiem nie jestem.
Zaś co do maszyn - te siłowe faktycznie mogą ululać ćwiczącego w poczuciu dobrze spelnianego obowiązku, gdy tak już może nie jest, natomiast te aerobowe z programatorami w klubie fitness już niekoniecznie. Warto sobie notować (dzienniczek treningowy) na jakim poziomie i ile się ćwiczyło, na jakim poziomie tętna. Zmieniać trening - raz z programu maszyny, raz "cardio" (jeśli ma się pasek od pulsometra), raz manualnie.
Co do mojego treningu aero na razie elektryczna bieżnia jest moim lasem, trenerem manualny program dystans/tempo i poziom nachylenia terenu, a motywatorem Madonna i "Confessions from the dance floor"
Właśnie - dobra, rytmiczna muzyka jest nie do przecenienia. Ale rytm musi być dobrany do naszego treningu, żeby nas nie rozleniwiał, ale też żeby nie "kopał" sztucznie wymuszając zbyt szybkie tempo. Poza tym słuchając podczas ćwiczeń fajnej muzy nie koncentrujemy się na wysiłku czy panelu maszyny tylko czerpiemy czystą radochę z treningu.
Natomiast Gaik, masz rację, że nasz WF był przedmiotem bez sensu. U mnie w szkole były oceny za bieg na 60m czy skok w dal (z moimi krótkimi nóżkami ledwo wyciągałam dostateczny, chociaż starałam się na maxa), natomiast zero o fizjologii, o zagrożeniach związanych z brakiem ruchu, o właściwym sposobie odżywniania, zapobieganiu schorzeniom, kontuzjom, o ergonomii... No ale czy mnie to dziwi, skoro dopiero w Danii pojęłam, że geometrię można wykorzystać do obliczenia ilości farby potrzebnej do pomalowania mieszkania, i że nie jest to kolejna bezsensowna rzecz, którą należało zakuć, zdać i zapomnieć Nie wiem, jak jest teraz, ale jeszcze te 20 lat temu szkoła chyba jednak nie miała na celu przygotowania młodego człowieka do życia, a tylko wtłoczenie mu do głowy połowy encyklopedii i odbębnienie przedmiotów, które musiały być w programie, ale przecież nie miały żadnego znaczenia (jak właśnie WF).
Ja pytam, czytam, konsultuję, eksperymentuję (na żonie i sobie), ale instruktorem fitness i dietetykiem nie jestem.
Zaś co do maszyn - te siłowe faktycznie mogą ululać ćwiczącego w poczuciu dobrze spelnianego obowiązku, gdy tak już może nie jest, natomiast te aerobowe z programatorami w klubie fitness już niekoniecznie. Warto sobie notować (dzienniczek treningowy) na jakim poziomie i ile się ćwiczyło, na jakim poziomie tętna. Zmieniać trening - raz z programu maszyny, raz "cardio" (jeśli ma się pasek od pulsometra), raz manualnie.
Co do mojego treningu aero na razie elektryczna bieżnia jest moim lasem, trenerem manualny program dystans/tempo i poziom nachylenia terenu, a motywatorem Madonna i "Confessions from the dance floor"
Właśnie - dobra, rytmiczna muzyka jest nie do przecenienia. Ale rytm musi być dobrany do naszego treningu, żeby nas nie rozleniwiał, ale też żeby nie "kopał" sztucznie wymuszając zbyt szybkie tempo. Poza tym słuchając podczas ćwiczeń fajnej muzy nie koncentrujemy się na wysiłku czy panelu maszyny tylko czerpiemy czystą radochę z treningu.
Natomiast Gaik, masz rację, że nasz WF był przedmiotem bez sensu. U mnie w szkole były oceny za bieg na 60m czy skok w dal (z moimi krótkimi nóżkami ledwo wyciągałam dostateczny, chociaż starałam się na maxa), natomiast zero o fizjologii, o zagrożeniach związanych z brakiem ruchu, o właściwym sposobie odżywniania, zapobieganiu schorzeniom, kontuzjom, o ergonomii... No ale czy mnie to dziwi, skoro dopiero w Danii pojęłam, że geometrię można wykorzystać do obliczenia ilości farby potrzebnej do pomalowania mieszkania, i że nie jest to kolejna bezsensowna rzecz, którą należało zakuć, zdać i zapomnieć Nie wiem, jak jest teraz, ale jeszcze te 20 lat temu szkoła chyba jednak nie miała na celu przygotowania młodego człowieka do życia, a tylko wtłoczenie mu do głowy połowy encyklopedii i odbębnienie przedmiotów, które musiały być w programie, ale przecież nie miały żadnego znaczenia (jak właśnie WF).