Choć przeczytane w przeszłości, której najstarsi górale nie pamiętają, polecam:
Moje drzewko pomarańczowe Vasconcelosa.
Wokół książki urosła już swoista legenda - niby coś jak
Mały książe, ale zwalające z nóg w najbardziej brutalny sposób, najtragiczniejszym, co przydarza się ludziom, którzy słowa Przyjaźń nie traktują wyłącznie jako rzeczownika abstrakcyjnego czy archaizmu.
Swego czasu przedstawiałam tę pozycję klasie, sugerując włączenie do kanonu lektur szkolnych. Książka traktuje o więzi małego chłopca z dorosłym mężczyzną (nie mylić z historią
Lolity ), dlatego wymyślając pretekst zachęcający, powołałam się na nieszczęsnego Tinky Winky i jego gejostwo wypatrzone przez rzeczniczkę praw dziecka. Wejście
Drzewka pomarańczowego na listę lektur wywołałoby jej natychmiastowy sprzeciw, bo byłaby to dla niej podejrzana, propedofilska literatura - co mija się z prawdą znacznie. Klasowi powiernicy najbardziej ze wszystkich propozycji zainteresowali się po tego typu rekomendacji właśnie tym tytułem - coś jak prohibicja gombrowiczowska a'la Giertych
Ten wątek także, mam nadzieję, czytają i zbliżone wiekiem mojej osobie niewiasty. Polecam.