Dziewczyny wyjdźcie z szafy - fragment

Dziewczyny wyjdźcie z szafy Laszuk Anna
Ocena: ocena: 4.54 /głosów: 37

Zaloguj się, aby ocenić!

Bardzo daleko od szosy, czyli życie w alternatywie
Iza (33 lata) niedawno wróciła z Niemiec. Tam skończyła studia, tam zanurzyła się w wielokulturowym świecie i tam poznała życie we wspólnotach, których w Polsce nie ma wcale. Jest osobą stuprocentowo zaangażowaną - w pracę zawodową, w "działactwo" (organizacje kobiece i lesbijskie), w bycie DJ-ką, w relacje z ludźmi. Ciągle słyszę od niej: "Nie mam czasu, żyję na kartonach", i jeszcze: "Słuchaj, jest taki projekt..." W tej chwili mieszka w Warszawie.

Anna Laszuk: Najbardziej mnie interesuje ta część Twojego życia, którą spędziłaś w Niemczech - wspólnoty, w których mieszkałaś, doświadczenia, które stamtąd przywiozłaś - więc pójdźmy trochę na skróty, jeśli chodzi o to, co było przedtem.


Iza: Do Niemiec pojechałam, będąc już na studiach, a przedtem... Urodziłam się w Warszawie, w liceum chodziłam do klasy humanistycznej i wtedy spotkało mnie prawdziwe szczęście w postaci bardzo fajnych ludzi, głównie fantastycznych dziewczyn. Nie trzeba się było w tej grupie starać, żeby zostać zaakceptowaną, nikt nie musiał być cool, dostosowywać się do jakiegokolwiek stylu. Superprzyjazny mikrokosmos. Przez 4 lata biegałam do szkoły w takich ciuchach, w jakich chciałam. Czasami w krawacie i garniturze ojca. Nikt się mnie nie czepiał, miałam dużo przestrzeni życiowej. Moje pierwsze dwa związki z kobietami przeżyłam właśnie w szkole średniej. Nie czułam, że to jest eksperyment w ramach dojrzewania, próbowanie czegokolwiek. Moje życie już było zorientowane na kobiety, co zresztą oznacza wiele rzeczy, nie tylko seksualność. Ale zrozumienie, o co w tym wszystkim chodzi, zajęło mi dużo czasu.

Krótko przed maturą wymyśliłam na przykład, że jestem transseksualna. Podczytywałam sobie książki panów Imielińskiego i Dulki, a nawet skierowałam swoje kroki do Zakładu Seksuologii i Patologii Więzi Międzyludzkich. Rozmawiałam o tym z rodzicami, głównie dlatego, że miałam niewiele ponad 17 lat i na jakiekolwiek porady, nie mówiąc o działaniach, musiałam mieć zgodę rodziców.

A.L.: I czego się dowiedziałaś w Zakładzie Seksuologii i Patologii Więzi Międzyludzkich?

Iza: Że raczej nie jestem transseksualna. Bardzo miła pani doktor skierowała mnie natomiast do psychologa, żebym poukładała sobie różne rzeczy w głowie (na marginesie - psycholog był świetnym facetem, spotkania z nim dużo mi dały). Właściwie pomysł, że mogę być transseksualna, wynikał z odczuwanej przeze mnie mocno presji świata pt. "Masz być >prawdziwą< kobietą". Ja nie odnajdywałam w sobie co poniektórych cech zestawu "prawdziwa kobieta". Do tego moja ówczesna dziewczyna chciała, żebym prezentowała więcej cech męskich, bo dla niej byłam zbyt kobieca. Dawała mnóstwo sygnałów tego rodzaju, więc ja z miłości do niej zapragnęłam być męska na całego. Generalnie więc chodziło o rozmaite naciski z zewnątrz, a nie moje własne, autentyczne odczucia. Cały ten galimatias uporządkował się we mnie już potem, kiedy spędziłam trochę czasu w Niemczech. Zrozumiałam, że nie muszę być mężczyzną, jeśli chcę być z kobietą.

A.L.: Dlaczego pojechałaś do Niemiec?

Iza: Chciałam postudiować za granicą, uniezależnić się od mojej rodziny- i stwierdziłam, że czas spróbować czegoś nowego. Warunkiem ubiegania się o miejsce na uczelni niemieckiej była nie tylko matura z rozszerzonym językiem niemieckim, ale również pełne 2 lata studiów w Polsce. I tak to się zaczęło, pojechałam do Berlina ze względu na program studiów, bardzo alternatywny. Berlin był też miejscem wielu inicjatyw studenckich, samoorganizujących się ruchów. To było świetne, w Polsce ciągle działalność społeczna kojarzyła się z jakimś wypaczonym aktywizmem.

Po przyjeździe dość szybko znalazłam się w kręgu osób, które zajmowały się autonomicznymi grupami politycznymi czy grupami dyskusyjnymi. Były też grupy kobiece, działające na rzecz mniejszości, na przykład imigrantów. Zadania, które te grupy sobie wyznaczały, były bardzo różne. Na przykład ktoś rzucał hasło: "Jest taki problem, że zaostrzono prawo imigracyjne i np. jednemu z naszych znajomych grozi deportacja, potrzebuje kasy na adwokata", więc organizowało się imprezę benefitową (tam się mówi: solidarnościową) na konkretny cel, na której wszyscy oczywiście pracowali za darmo.

Spodobało mi się to wszystko od razu, ale dałam sobie miesiąc na zorientowanie się, czy sobie poradzę finansowo, miałam bardzo małe oszczędności. Zaczęłam szukać jakiegoś niedrogiego miejsca zamieszkania i tym miejscem okazała się dość przypadkowo znaleziona wspólnota kobiet i lesbijek.

A.L.: Wytłumacz pojęcie wspólnoty mieszkaniowej, w Polsce to oznacza coś zupełnie innego.

Iza: Zasada jest taka: jakaś grupa osób dzieli ze sobą kilkupokojowe mieszkanie, przy czym każda osoba zajmuje jeden pokój, a celem tej grupy nie jest wyłącznie to, żeby płacić niski czynsz w przeliczeniu na osobę (to wychodzi przy okazji), ale przede wszystkim żyć razem. Można to nazwać symulacją rodziny czy wspólnie prowadzonym gospodarstwem domowym.

Ludzie, którzy decydują się na dzielenie takiej życiowej przestrzeni, muszą mieć sobie coś do powiedzenia. Każdej grupie może zależeć na czymś innym, więc kryteria doboru są różnorakie. Przeprowadza się zwykle rozmowę wstępną czy zapoznawczą z kandydatką lub kandydatem do wspólnoty.

A.L.: Jak wygląda taka rozmowa?

Iza: Kim jesteś, czym się zajmujesz, takie rzeczy. Bardziej światli ludzie stosują zasadę krótkiej piłki. Wystarczy spojrzeć sobie parę razy w oczy i pogadać o niczym. Decyduje pierwsze wrażenie, a co dalej – okaże się w praniu. Mniej doświadczeni podobno sporządzają całe listy, a potem odhaczają jakieś plusy i minusy, co nie ma oczywiście najmniejszego sensu. Każdy na początku mówi "super", nikt ci nie powie, że nienawidzi sprzątać albo że jest beznadziejny. Na początek wystarczą intuicja i prosty kontrakt: akceptujesz zasady i wprowadzasz się.

A.L.: A jeżeli drugie wrażenie okazuje się fatalne, to co?

Iza: Często się zdarza, że jakaś osoba opuszcza grupę, bo albo się z kimś pokłóciła, albo ma inny pogląd na życie, albo chce zamieszkać ze swoją partnerką czy partnerem czy sama, powody mogą być różne. Wtedy dokooptowuje się nowe osoby.

A.L.: Szukając przez znajomych czy w inny sposób?

Iza: Jeżeli nie można znaleźć wśród znajomych, to daje się ogłoszenie do prasy lokalnej albo lewicującej. A najczęściej robi się malutkie ogłoszenia i rozwiesza w miejscach, w których spotykają się ludzie podobnego pokroju.

A.L.: Co jest w takim ogłoszeniu?

Iza: Na przykład: cztery kobiety i lesbijki w wieku od 20 do 35 lat szukają kogoś do pokoju 14 metrów kwadratowych, za tyle i tyle pieniędzy. Lokalizacja, numer telefonu plus informacje o tym, czy mają telewizor lub inne dobra, i bardzo ważna informacja, że nie chodzi o wspólnotę przymusową. Wspólnota przymusowa jest dla ludzi, którzy chcą oszczędzić pieniądze i mieszkać tanio. Mieć wydzieloną półeczkę w lodówce i niczym się razem nie zajmować.

Relacje we wspólnocie mają swoje reguły, także finansowe. Ludzie różnie to sobie układają, ale najczęściej takie gospodarstwo domowe polega na wspólnym robieniu zakupów, wspólnym rozliczaniu ich, jest też wspólna kasa, do której się wrzuca co tydzień lub co miesiąc większe sumy. Funkcjonuje po prostu skarbonka czy słoik, z którego się korzysta, idąc na zakupy, dajmy na to. Zbiera się też wszystkie rachunki, żeby wiedzieć, kto ile wydał na różne cele.

A.L.: To dobrze działa? Nie ma nadużyć?

Iza: Nie wiem jak działa we wszystkich przypadkach. Tam gdzie mieszkałam zdarzało się sporadycznie, że w połowie miesiąca cała kasa "wyszła", a przez następne pół nie było za bardzo co jeść, albo nie było komu pójść do sklepu. Jasne, że konflikty się zdarzają. Jak się zdarzają, to po prostu się je rozwiązuje.

A.L.: W takich wspólnotach mieszkają również pary?

Iza: Zdarza się, chociaż nie jest to mile widziane, bo zmienia dynamikę mieszkania razem. Idea wspólnoty najlepiej zawiera się w słowie "współlokator/ka", które oznacza specyficzną relację między ludźmi. W

języku polskim trudno znaleźć jego odpowiednik. W każdym razie, jeśli chodzi o obecność par, rozmawia się o tym na spotkaniach wspólnoty (można nazwać je plenum), na których zresztą trzeba obgadać wszystkie sprawy (począwszy od tego, że ktoś kogoś wkurza, a skończywszy na tym, że trzeba pomalować przedpokój, bo wygląda ohydnie, albo że ktoś znowu nie kupił papieru toaletowego), i to całkiem fajnie wychodzi.

A.L.: Jeśli takie związki powstaną spontanicznie w obrębie wspólnoty, to co wtedy?

Iza: To albo banicja, albo funkcjonowanie w tajemnicy (co na dłuższą metę się nie udaje) albo tak, jak mówiłam przed chwilą: jest ogólna dyskusja na ten temat, która nie musi kończyć się jakąś restrykcyjną decyzją.

A.L.: Brzmi rygorystycznie.

Iza: Możliwe, ale naprawdę jest w tym sens, bo jeżeli decydujesz się na taki wspólnotowy model życia i przyjmujesz jego reguły, to orientujesz się, o co w tym wszystkim chodzi. Pojawienie się pary w ramach wspólnoty po prostu zmienia relacje w tej grupie ludzi. Wpływa na ich symetrię, na przykład przez to, że para broni nawzajem swoich interesów. Idea życia wspólnotowego zakłada równy status wobec siebie nawzajem. Na tyle, na ile to możliwe. Wydaje mi się też, że jeśli chodzi o wzajemne kontakty, Niemcy są mniej elastyczni niż Polacy, Włosi lub Hiszpanie, których miałam okazję poznać. To znaczy wiele osób mieszkających w Niemczech ma dużą potrzebę kontrolowania swojego życia prywatnego, planowania życia uczuciowego. Bardzo często słyszałam od znajomych czy przyjaciół: "Tak, spotykam się z nią, ale nie mam zamiaru się zakochać", coś w stylu: "Panuję nad sytuacją", "Muszę pomyśleć". Ale z drugiej strony wiadomo, że relacja współlokatorska jest bardzo, bardzo bliska. Możliwe, że po wielu miesiącach (czy nawet latach) wspólnego mieszkania dwie osoby naprawdę się sobie spodobają. Nie znam bardziej intymnych relacji niż te współlokatorskie – masz do czynienia z osobami, które widzą wszystko, wiedzą o sobie bardzo dużo, uczą się siebie nawzajem każdego dnia. I naprawdę, zwykle dobrym pomysłem jest ujawnienie faktu, że relacja stała się intymna, żeby nie tworzyć chorej tajemnicy. Lepiej pogadać i wspólnie się zastanowić, jak obejść trudności.

A.L.: Opowiedz o wspólnocie kobiet i lesbijek, w której mieszkałaś. Przede wszystkim - skąd taka nazwa?

Iza: Wyodrębnienie lesbijek wzięło się z ich wcześniejszej niewidzialności w dyskursie publicznym. W pewnym momencie dziewczyny w Niemczech uznały, że różne sprawy w ramach samego ruchu feministycznego tę niewidoczność wspierają. Że postulaty lesbijek są za słabo wyartykułowane, za mało wspierane, z różnych powodów się nie przebijają. A jednocześnie lesbijki angażowały się ogromnie w akcje dotyczące aborcji, wolnego wyboru w kwestii macierzyństwa, chociaż te sprawy dla nich osobiście często mniej znaczyły niż dla kobiet heteroseksualnych. Klasyczny konflikt interesów: "No, co jest? My cały czas walczymy o wasze sprawy, to może i wy byście z nami postulowały przeciwko homofobii?" Z tego urodził się pomysł podkreślania obecności lesbijek w różnych konkretnych miejscach. I na przykład zamiast "kawiarnie dla kobiet", czy "księgarnie dla kobiet" zaczęto mówić "dla kobiet i lesbijek". Oczywiście w innych krajach często wywoływało to szyderczy śmiech, komentarze typu: "Lesbijka to nie kobieta, tak?" I ja wiem, że to może być postrzegane nie najlepiej, ale jednocześnie, kiedy mówi się "kobiety", zawsze myśli się o kobietach heteroseksualnych. Bardzo rzadko używa się jakiegoś terminu włączającego i dlatego lesbijki między innymi w taki sposób się emancypują czy uwidaczniają. Żeby łopatologicznie zakomunikować: "Jesteśmy!"

A.L.: Jak wyglądają wspólnoty kobiet i lesbijek? Wszystkie funkcjonują na podobnych zasadach?

Iza: Są różne wersje. Przede wszystkim oznaczają mieszkanie wolne od mężczyzn. Ja zawsze tylko takie wybierałam, nie chciałam mieszkać z chłopakami, chociaż odwiedzałam często wspólnoty, w których mieszkali faceci. Miałam tam kumpli czy przyjaciół.

W jednej wspólnocie była na przykład taka zasada, że nie przyjmujemy gości męskich na noc. Owszem, facet zawsze mógł przyjść w odwiedziny, ale o nocowaniu nie było mowy, ponieważ dwie dziewczyny spośród nas nie życzyły sobie tego. Z jedną z nich długo rozmawiałam i wiedziałam, jakie są tego powody.

A.L.: Jakie? Jeśli możesz je ujawnić...

Iza: Jej powody były bardzo konkretne - przechodziła terapię w związku z doświadczeniem przemocy na tle seksualnym, mówiąc wprost: gwałtu. Nie chodziło o to, że czyjś znajomy płci męskiej miałby być potencjalnym gwałcicielem, tylko ona nie miała ochoty na przykład spotykać obcego mężczyzny przy śniadaniu. Myśmy to szanowały.

A.L.: Ile kobiet liczyła ta wspólnota?

Iza: W okresie, kiedy w niej mieszkałam - cztery, w następnej wspólnocie było nas sześć w porywach do siedmiu, kobiet heteroseksualnych i lesbijek. Niektóre miały dzieci (kilkunastoletnie i młodsze). Mieszkałam z dziewczynami po czterdziestce i z dwudziestolatkami. Generalnie wspólnota była wielopokoleniowa.

A.L.: Alternatywa dla patriarchalnej rodziny?

Iza: Jak najbardziej.

A.L.: Mówiłaś że ludzie, którzy żyją razem w ten sposób, muszą mieć sobie coś do powiedzenia. Pewnie oznacza to także jakieś wspólne działania?

Iza: Robiłyśmy różne rzeczy razem, gadałyśmy o czymś przy śniadaniu, a za parę dni przybierało to już formę konkretnego projektu. W ten sposób zorganizowałyśmy kobieco-lesbijski obóz antyrasistowski w pobliżu polsko-niemieckiej granicy, w Zgorzelcu. Chciałyśmy zwrócić uwagę na problematykę zamykania granic, przystosowania Polski do wstąpienia do Schengen, i na to, co się działo w tak zwanym trójkącie polsko-niemiecko-czeskim. Wtedy właśnie rozkwitały tam handel ludźmi, prostytucja. Bardzo dużo dziewczyn, młodych chłopców z Czech i Polski przyjeżdżało do Niemiec, żeby się prostytuować, albo obywatele Niemiec robili sobie eskapady właśnie w tamtym kierunku.

A.L.: Turystyka seksualna?

Iza: Tak właśnie. I zero podstawowych zabezpieczeń przeciwko chorobom wenerycznym czy AIDS. W Polsce oczywiście zajęła się tym La Strada, także inne organizacje kobiece. Natomiast przez jakiś czas to był po prostu boom.

A.L.: Widziałaś podobne wspólnoty w Polsce?

Iza: Nie, oczywiście, że nie! Słyszałam kilka razy o jakiś fajnych ludziach, którzy mieszkali sobie razem, ale to jest ograniczone, wersja mini. Polskie warunki lokalowe i ceny wynajmu mieszkań to jeden próg trudności. Po drugie, polska wersja życia wspólnotowego jest traktowana jako przejściówka na czas studiów, a docelowe marzenie to oczywiście klasyczna rodzina, koniecznie po ślubie.

A.L.: Domniemane marzenie.

Iza: Tak, tak, wszystko w cudzysłowie, prawda. Wydaje mi się jednak, że tak to wygląda. Słyszałam coś o różnych polskich wspólnotach, kilka z nich odwiedziłam. Może w Krakowie kultura wspólnotowości rozwija się bardziej. Zauważyłam, że coraz więcej ludzi chce mieszkać ze studentami biorącymi udział w programie "Erasmus", co znaczy, że zaczynają sobie cenić wielokulturowość, chcą poznawać ludzi z innych stron świata itd. Ale nie widziałam tu wspólnot podobnych do tych, które funkcjonują w Niemczech.

A.L.: Jestem ciekawa, jak porównałabyś lesbijki żyjące w Polsce i w Niemczech, chodzi mi głównie o organizowanie się, dążenia...

Iza: Trudne pytanie. Ja nie mam całościowego oglądu po jednej i drugiej stronie, ale to są na pewno kompletnie inne sytuacje. Po pierwsze dlatego, że lesbijki w Niemczech już bardzo wiele uzyskały. Podstawowe przywileje zostały osiągnięte i można monitorować sytuację, czy wszystko jest OK, ale nic spektakularnego do wywalczenia w zakresie tej grupy chyba już nie ma. Dążeń polskich i niemieckich po prostu nie da się porównać.

Ale działa tam mocny, polityczny ruch lesbijski, który próbuje krytycznie się odnieść do kwestii przywilejów w ogóle. Kwestie ekonomiczne stały się bezwzględnie główną osią wykluczenia. To jest społeczeństwo dobrobytu i do tego dobrobytu należy wprawdzie spora część społeczeństwa, ale coraz większa część do niego nie należy. Jeżeli zarabiasz na miesiąc 8 tysięcy euro netto, to naprawdę nie ma znaczenia, czy jesteś lesbijką, czy nie. Możesz sobie pozwolić na mnóstwo rzeczy, wartość twojej karty kredytowej wzrasta, wartość twojego mieszkania wzrasta, pijesz inne wino, chodzisz do innych knajp, wyglądasz inaczej (twoja dziewczyna też), z pocałowaniem w rękę proponuje ci się wiele różnych rozwiązań, których by ci nie zaproponowano, gdybyś tego wszystkiego nie miała. I nie żyjesz w strachu, że zostaniesz deportowana.

Poza tym w Niemczech wyraźnie odróżnia się imprezy komercyjne od autonomicznych. Na przykład festiwal lesbijski, co roku organizowany w jakimś dużym mieście, jest już czystą komercją. Wiele kobiet mówiło: "Nigdy tam nie byłam, ale nie mam ochoty jechać, bo wiem, że chodzi po prostu o konsumpcję, i jest mi wszystko jedno, czy sprzedaje się tam tęczowe flagi, czy dziergane skarpetki". No i zapraszany jest tam mainstream, wyżej postawione towarzystwo, również materialnie. A na lesbijskie imprezy niezależne przychodzą wszystkie kobiety - rozumiesz, to nie jest komercha, ani clubbing.

A.L.: O ile dobrze zrozumiałam, w kwestii lesbijskiej nie ma tam już nic do zrobienia?

Iza: To nie tak. Przesunęły się po prostu akcenty. Ale najpierw może opowiem o sprawie, która była bardzo głośna i zjednoczyła środowisko wokół lesbianizmu. To zdarzyło się w Berlinie, gdzie mieszkałam. Chodziło o gwałt na lesbijce, która - wracając nocą do domu – zatrzymała się w jakimś barze szybkiej obsługi chcąc coś zjeść. I tam została zgwałcona przez obsługę. Policja próbowała jakoś sprawę zatuszować, a w trakcie procesu sądowego okazało się, że to ona ma być wszystkiemu winna. Dlatego, że a.) jest lesbijką, b.) pewnie prowokowała, c.) być może była pod wpływem alkoholu. I to była jedna taka sprawa, która na nowo zjednoczyła środowisko lesbijskie. Natomiast ostatnio przez długie lata dziewczyny koncentrowały się na innych sprawach, przyjmując jednocześnie perspektywę lesbijską. Podejmowały na przykład działania antyrasistowskie w obronie uchodźczyń, imigrantek, których jest mnóstwo. Kiedy na początku swojego pobytu w Niemczech pracowałam na rynku, sprzedając warzywa i owoce, poznałam dwie dziewczyny z Algierii, które przedstawiały się jako siostry, a dziwnym trafem nie były do siebie w ogóle podobne. Po jakichś 2 latach (przestałam już tam pracować) zobaczyłam je - jako parę - tańczące bardzo namiętnie w jednym z tak zwanych branżowych klubów w Berlinie. Najpierw się uśmiałam - "Ale siostry!" - a potem pomyślałam: jasne, musiały się z tym ukrywać, bo najprawdopodobniej uciekły z Algierii ciężarówką, czy statkiem, w wielkiej tajemnicy. I pewnie nie miały ochoty opowiadać komukolwiek, jakie są naprawdę ich relacje, żeby nie narażać siebie nawzajem. Słyszałam wiele razy od imigrantek o podobnych sprawach, o zupełnie morderczej homofobii w Iranie na przykład. Tylko, że to jest tak: mnóstwo ludzi zataja na emigracji swoją tożsamość, bo nie mają żadnego prawa pobytu albo paszportu, który by się liczył, to znaczy nie ma na nim okładki z gwiazdkami Unii Europejskiej. Nawet jeżeli jednym z głównych powodów ich uchodźstwa byłaby orientacja seksualna, to ona nie jest już podstawowym punktem odniesienia, bo trzeba się martwić, jak zdobyć jedzenie, gdzie mieszkać, gdzie pracować, żeby nie zostać od razu aresztowanym. Środowisko lesbijskie było naprawdę jednym z pierwszych w Niemczech, które zaczęło coś robić wobec tego problemu. Powstawały networki, czyli sieci wspierania kobiet-imigrantek, także przez pomoc finansową dla ich dzieci, przez anonimowe usługi medyczne (chodziło o nawiązywanie kontaktów z lekarzami, którzy byliby gotowi, odpłatnie lub nieodpłatnie - to już było regulowane wewnątrz networku - leczyć te kobiety).

A.L.: Myślisz, że taka wrażliwość - na rozmaite wykluczenia i zajmowanie się szeroko rozumianymi kwestiami społecznymi - jest możliwa tylko wtedy, kiedy swoje sprawy ma się już załatwione (na przykład kwestię związków partnerskich)? Czy można jednak budować szeroką platformę współdziałania na różnych frontach, mimo, że nie załatwiło się jeszcze własnych interesów?

Iza: Zdecydowanie to drugie, co pokazuje choćby historia tak zwanej "partii kobiet" w Niemczech, "Frauenpartei", która zawiązała się już dość dawno temu. One są bardzo feministyczne, właściwie wszystkie kwestie kobiece mają opracowane perfekcyjnie, ale jest to ich jedyny temat i od lat w wyborach nie dostają więcej niż 1 % głosów. Może śladowo więcej, ale to nie są żadne znaczące skoki poparcia. Przychodzi mi też do głowy taki klasyczny przykład ruchów wolnościowych i obywatelskich z lat 60., kiedy wielu działaczy (najpierw we Francji, później w Niemczech) mówiło z grubsza tak: najpierw socjalizm, a jak to załatwimy, to dopiero potem feminizm.

To jest absolutna pułapka, nie można załatwiać najpierw jednego, a potem ewentualnie myśleć o drugim i trzecim. Niemieckie lesbijki (mówię o tych bardzo świadomych politycznie) zaczęły się orientować na inne mniejszości, kiedy tam jeszcze nie było rejestrowanych związków partnerskich, nie było nawet żywej debaty na ten temat. I nie zajęły się tym dlatego, że zabrakło im tematów do rozmów, tylko po prostu zauważyły, że politycznie brną w ślepy zaułek.

A.L.: Rozumiem, że to jest kwestia myślenia o wykluczeniu w szerszym kontekście, a nie trzymania się osi "dyskryminacja ze względu na orientację psychoseksualną".

Iza: Jasne. Jak widzisz ten kontekst, to możesz krytycznie spojrzeć na własne przywileje.

A.L.: A lesbijka z tak zwanej klasy średniej mieszkająca w Warszawie (już będę się trzymała tej warszawki, bo ona urosła do rangi symbolu) może powiedzieć: "Dlaczego ja mam się zajmować bezrobotnymi kobietami, albo takimi, które doznają przemocy? Mam swoje sprawy".

Iza: No i ma prawo tak mówić, tylko pewnie zacznie myśleć inaczej, jak w wieku pięćdziesięciu kilku lat, na przykład, nie będzie już w takiej rewelacyjnej sytuacji materialnej czy osobistej. Nie w tym rzecz, żeby wszyscy zajmowali się wszystkimi, tylko żyli w poczuciu odpowiedzialności za siebie nawzajem. Ja bym bardzo chciała, żeby tego było więcej.

A.L.: Żyłaś w Niemczech 10 lat. Dlaczego postanowiłaś tu wrócić?

Iza: Z różnych powodów, na przykład stęskniłam się za polską spontanicznością. Ale przede wszystkim tu zaczęło się dużo dziać. Na tyle ciekawie, że mam ochotę w coś się zaangażować. Wyjechałam do Niemiec z przeświadczeniem, że tu nie ma dla mnie miejsca. A teraz jest.

A.L.: Powiedz mi jeszcze, Osobo Bardzo Zaangażowana – masz czas na własne osobiste szczęście?

Iza: Jeśli chodzi ci o stereotyp nieszczęśliwej aktywistki, która się spala, bo nie ma nic innego do roboty, to ja się nie wpisuję. Myślisz, że bez przyjaźni i relacji typu, hmm... miłosnego, miałabym siłę tak zasuwać?!
Laszuk Anna
Data publikacji w portalu: 2007-05-30
Podoba Ci się? Możesz to skomentować, ocenić lub umieścić link na swoich stronach:
OPINIE I KOMENTARZE+ dodaj opinię  

gusto2009-12-23 23:36
Książka jest świetna.

anuta2010-03-07 13:14
Ja się wzruszyłam po jej przeczytaniu.Polecam jest naprawdę świetna.

sisi112010-04-06 03:31
Polecam wszystkim ...

DOMINICA392010-05-29 21:55
Ta ksiażka ...jest prześwietna....Gorąco ja polecam :-)

frick2010-09-11 09:48
Daje do myślenia

bez_drogowskazu2011-03-26 13:36
reportaz, esej, wywiad.. przeczytalam, gdyz czulam wewnetrzny przymus, niczym jedna z Ewangeli. Odlozylam bez cienia zalu.

iki2011-08-09 13:03
Świetna, cieszy mnie, że widać tu polskie realia i polskie dziewczyny ;) super zdjęcia pod koniec książki, czekam na kontynuację :D

kprez2012-03-28 12:35
Rewelacja! Po raz kolejny wpadła mi w ręce i po raz kolejny odkrywam ją na nowo. Świetnie prosta, zwykła proza życia. Najlepsza jest ta spisana normalność. Książka niesamowicie ciekawa, a przed wszystkim budująca: bo lesbijki to my, a nie one.

Akate862016-07-17 00:35
Myślałam, że książka mnie w jakiś sposób wciągnie i będę chciała ją czytać i czytać, jednak się zawiodłam. Owszem 2 może 3 historie mnie osobiście zaciekawiły chociaż szału nie było, ale spodziewałam się czegoś więcej. Ogólnie nie polecam, ale też nie neguje. Myślę , że książka bardiej przypadnie do gustu że tak powiem mniej "doświadczonym"


Dopisywanie opinii, tylko dla zarejestrowanych użytkowniczek portalu

Zaloguj się

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się!

Witaj, Zaloguj się

Artykuły zoologiczne na Ceneo

WYSZUKIWARKA


KSIĘGARNIA DLA LESBIJEK

Dzięki współpracy z kilkoma księgarniami oraz porównywarką cen Nokaut.pl mamy katalog kilkudziesięciu tysięcy książek i możemy pokazać ceny i miejsca gdzie możesz kupić książki najtaniej.

Nasza specjalność to oczywiście wybór literatury o tematyce LGBTQ i feminizmu.

Korzystaj, oceniaj, zaznaczaj książki, które chcesz przeczytać, komentuj. A już wkrótce zobaczysz zestawienia i porównania jakich nigdzie indziej nie znajdziesz.

NAPISZ DO NAS

Jeśli przeczytałaś książkę, która Cię poruszyła, podziel się wrażeniami. To nie musi byc profesjonalna recenzja. Takie możemy przeczytać w gazetach i na innych portalach. Może być nawet parę zdań, byle subiektywnie.

Zaprzaszam też do przesyłania wszelkich uwag, pomysłów, sugestii. Ty też możesz współtworzyć ten dział:)

Napisz do nas: info@kobiety-kobietom.com

FACEBOOK

Zapraszamy na nasz profil Facebook
Artykuły zoologiczne na Ceneo
© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024