Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie - fragment

Rykoszetem. Rzecz o płci seksualności i narodzie Graff Agnieszka
Ocena: ocena: 4.67 /głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić!

Wstęp, czyli naród i "te rzecz"

Czy powinno nas zastanawiać, że kampania skrajnej prawicy zmierzająca do wprowadzania „życia poczętego” do Konstytucji RP – czyli de facto do całkowitego zakazu aborcji – zaczęła się latem 2006 roku od ślubowania w Częstochowie? Może nie warto do tego wracać, skoro do zmiany Konstytucji nie doszło? Czy to istotne, że „gej” raz po raz kojarzy się komuś w Polsce z „Żydem”, zaś artykuły prasowe o polskich gejach nagminnie ilustruje się zdjęciami gejów niemieckich? Albo taki zbieg okoliczności: w miesiącu wejścia Polski do Unii Europejskiej tygodniki opinii poświęciły znacznie więcej uwagi niż zwykle problemowi „różnicy płci”, a jeden z nich ogłosił „powrót mężczyzny”. Przypadek? I co właściwie znaczy zdanie „Polska jest kobietą” jako hasło towarzyszące powstaniu kobiecej partii politycznej? Tak, uważam, że warto stawiać te naiwne pytania. Rykoszetem jest próbą odpowiedzi na nie z szerszej niż zwykle perspektywy.

Na styku wyobrażeń dotyczących płci i narodu dzieje się w polskim dyskursie publicznym coś dziwnego, coś, nad czym warto się zastanowić. Ludzie uważający się w Polsce za liberałów lub lewicowców lubią mówić o „polskim zoo”, załamują ręce nad „ciemnogrodem”, dziwują się „egzotycznym” debatom, w których Matka Boska i Matka Polka zlewają się w jedną sentymentalno-patriotyczną całość. To zdziwienie często zastępuje autentyczny namysł, pozwala zdystansować się wobec zachodzącego na naszych oczach procesu. Sądzę, że pora przestać się dziwić. Pora też przestać mierzyć liberalną miarką to, co wyraźnie wykracza poza liberalny kontekst. Postępujące od ponad dekady ograniczanie praw kobiet i mniejszości seksualnych w Polsce nie jest efektem konserwatywnego spisku ani słabości ruchów emancypacyjnych. Nie jest to też polska egzotyka. To rozpoznany przez socjologów i historyków mechanizm, w którym napięcie społeczne, kulturowy niepokój związany ze zmianą w zbiorowej tożsamości niejako rykoszetem odbija się na kobietach i wszelkiej maści seksualnych „odszczepieńcach”.

Celem mojej książki jest uchwycenie tego mechanizmu w żywym procesie. Rozpoznaję go w języku Romana Giertycha, na okładkach tygodnika „Wprost”, w ataku prawicowego publicysty na podręcznik Kompas, w ataku biskupów na procedurę in vitro. Staram się zrozumieć, jak to się stało, że symbolem polskości w liberalnej Europie stał się aberracyjny pomysł wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji, a przywódca partii o dziwacznej nazwie Liga Polskich Rodzin reprezentował mój kraj za granicą, proponując w imieniu wszystkich Polaków (czyli moim także!) zakaz aborcji i „homoseksualnej propagandy ”

Rykoszetem to w znacznym stopniu książka o języku polskiej prawicy – o tym jego wymiarze, w którym obsesja przynależności narodowej splata się ze skrajnie represyjną wizją płci i seksualności. Większość tekstów powstawała „na gorąco”, za czasów tzw. IV RP. Tandem PiS–LPR, z Samoobroną w tle, stanowi główne źródło inspiracji i analizowanych cytatów. Dyskurs publiczny lat 2005–2007 naznaczony był agresją, podejrzliwością i skłonnością do arbitralnych ocen, wypowiadanych tonem nie znoszącym sprzeciwu – „oczywistych oczywistości”, jak by powiedział Jarosław Kaczyński. Dotyczyło to wielu kwestii, o których w tej książce nie piszę – lustracji, korupcji, zaangażowania Polski w Iraku i Afganistanie, piętnowania przez władzę rozmaitych grup społecznych. Jednak w sferze płci i seksualności proces ten zachodził nieco inaczej, intensywniej.

Dziesięć lat temu poglądy na temat prawa kobiet do aborcji były w Polsce podzielone, jednak nikt oprócz fanatyków nie użyłby słów „niedoszła dzieciobójczyni” w stosunku do kobiety, która chciała, zgodnie z obowiązującą ustawą, przerwać zagrażającą jej zdrowiu ciążę. Obecnie to określenie raz po raz przewija się w mediach głównego nurtu i na forach internetowych, gdy mowa o Alicji Tysiąc, kobiecie, której kilka lat temu odmówiono prawa do aborcji i która w 2007 roku wygrała przeciw Polsce sprawę w Strasburgu. W latach dziewięćdziesiątych nie zrozumielibyśmy, o co chodzi biskupom, którzy leczenie niepłodności metodą in vitro nazywają w liście do parlamentarzystów „niegodziwością”. Obecnie ta dziwna mieszanka pogardy i okrucieństwa stanowi językową normę; taki jest język polityków, publicystów, hierarchów kościelnych. Co ciekawe, mówiący w ten sposób ludzie uważają się za obrońców narodowej tradycji. Im większa niechęć do praw kobiet, im większa pogarda dla lesbijek i gejów, tym silniej wybrzmiewa patriotyczna nuta.

Duszna atmosfera IV RP kazała mi odświeżyć przykurzone już nieco wspomnienia. Wychowałam się w kraju, gdzie na ulicach widniały ułożone z gigantycznych liter napisy w rodzaju: „Polska Ludowa naszym największym dobrem!”; „Naród z Partią – Partia z Narodem” czy „W Polsce prowokacja polityczna nie przejdzie!”. Patriotyzm w komunistycznej nowomowie utożsamiano z lojalnością wobec władzy; o opozycji demokratycznej nie mówiono inaczej niż z pogardą, jako o „zdrajcach”, „prowokatorach” i „sprzedawczykach”. Swoje pierwsze znaczące deja vue odczułam bodaj wiosną 2005 roku, widząc na ekranie telewizora napis „Miłość jest hetero” w rękach zaproszonych do telewizyjnej debaty Wszechpolaków. „Zależy czyja”, rzuciłam odruchowo w kierunku ekranu, po czym w nostalgicznej zadumie zgasiłam telewizor. Przypomniała mi się bowiem pewna opowieść o Leninie i dialogu społecznym. Był rok 1984, może ‘85. Władza ludowa wymalowała na mostku dla pieszych w mojej dzielnicy lakoniczne hasło: „Lenin w październiku”. Jakiś anonimowy obywatel PRL postanowił podjąć dialog z władzą i dopisał: „A koty w marcu – i co z tego?” Wiem dobrze, skąd na mostku z moich wspomnień wziął się napis o Leninie. Kto jednak w demokratycznej Polsce wpuścił do publicznej telewizji członków faszyzującej organizacji? Dwa lata później nie zadawałam już tak naiwnych pytań: członkowie Młodzieży Wszechpolskiej, ci sami, którzy rzucali kamieniami w uczestników kobiecych Manif i Marszów Równości, byli na Woronicza częstymi gośćmi. Coraz częsciej słyszało się, że geje są zagrożeniem dla Polski; że in vitro to holocaust; że gwałt nie jest powodem do przerwania ciąży. Zdania te wypowiadano tonem oczywistej oczywistości, jakby wielkimi literami.

Nie jestem w tych skojarzeniach odosobniona. Paralele między językiem władzy za czasów koalicji PiS-Samoobrona-LPR a komunistyczną nowomową analizował Michał Głowiński w ciekawym artykukle pt. Dramat języka. Autor wymienia trzy podstawowe elementy składające się na głęboką strukturę języka obu formacji: dychotomiczne widzenie świata, eksponowanie figury wroga i spiskowe widzenie świata? Zdaniem Glowińskiego, opisując towarzyszący obu formacjom sposób myślenia, „można mówić o dążeniu do władzy bezwzględnej i pełnego zapanowania nad społeczną świadomością i społecznym dyskursem, ale także - o wyraźnych tendencjach totalitarnych”.

Analizowanie języka prawicy to w pewnym sensie strategia obronna. To moja osobista forma ochrony wobec zalewu lekceważenia, nienawiści i pogardy. W gruncie rzeczy czuję się bezradna. Nie potrafię polemizować z podgolonym nastolatkiem informującym mnie o jedynym prawdziwym obliczu miłości. Nie wiem, jak bronić się przed agresją fanatyków Alicji Tysiąc i jej córeczki. Jak odpowiedzieć biskupom, dla których leczenie niepłodności to seryjne morderstwo. Przyznaję zatem otwarcie: pisząc zawarte w tej książce teksty, oswajałam rosnące we mnie od lat poczucie bezradności i gniewu wobec zalewającej mój kraj fali prawicowego fanatyzmu. Oswajałam także smutek – smuci mnie bowiem powszechna obojętność, bezrefleksyjna apolityczność i konformizm, które sprawiają, że tylko nieliczni są gotowi protestować.

Przyznam się jednak do czegoś jeszcze: nazwijmy to grzeszną przyjemnością. Otóż odwiedzając strony internetowe skrajnej prawicy, odczuwam czasem dreszcz emocji. Przypuszczam, że jest to uczucie podobne do tego, które przeżywają amatorzy filmów grozy na widok szczególnie krwawych potworności. Ich bawią okropieństwa i strachy, mnie zaś autentycznie fascynuje wykreowana w dyskursie narodowo-katolickim postać zboczeńca-wroga narodu. Sporą frajdę sprawiają mi też dziwaczne analogie, których pełno w prawicowej wyobraźni: między wejściem do Unii a onanizmem, między komunizmem a matriarchatem, między gejem a Żydem. Kilka tekstów poświęcam charakterystycznej dla narodowej prawicy formie pogardy wobec kobiet. Rzeczy oburzające, okrutne, obrażające ludzką godność wypowiada się tu głosem pełnym ckliwości i wzruszenia. Z egzaltacją przypisuje się kobietom zdolność do poświęceń, by tych poświęceń potem od nich żądać, a za brak gotowości do nich – karać upokorzeniem, domagać się wstydu. Ciekawym przykładem tego zjawiska jest przypadek Alicji Tysiąc. Mając po swojej stronie prawo, nie zgodziła się na rolę bezwolnej cierpiętnicy i stała się przedmiotem nagonki. Wrogość i pogarda wobec realnej buntowniczki, kobiety z krwi i kości, która przymusowemu macierzyństwu mówi „nie”, wydają się wprost proporcjonalne do ckliwego wywyższenia, którym prawica obdarza kobiecość symboliczną i macierzyńską: Matkę Boską, Matkę Polkę czy wreszcie samą Polskę. Katolicko-narodowy kicz, gdy spojrzeć na niego z dystansem, ma w sobie coś groteskowego. A ja w gruncie rzeczy lubię groteskę. Jest to język zarazem władczy, autorytarny i zdumiewająco infantylny, oderwany od rzeczywistości. Gdyby nie miał realnego wpływu na rzeczywistość, na mój kraj, na życie moje i moich przyjaciół – innymi słowy, gdyby był tylko językiem – byłby naprawdę zabawny.

* * *

Mimo barwnych elementów lokalnego folkloru nasza sytuacja nie jest wyjątkowa. Polska prawica nie ma monopolu na zjawisko „upłciowienia narodu”. Rozmaite lokalne wersje splotu między wyobrażeniami dotyczącymi płciowej normy i przynależności narodowej (a także rasowej) analizuje się w światowej humanistyce od kilku dekad. W różnych zakątkach świata nacjonalizmy i przekonania na temat natury płci nakładają się na siebie i zazębiają w podobny sposób. Wyobrażenia i fantazje o narodzie – obecne w zbiorowych rytuałach, w literaturze, w sztuce, w kulturze popularnej – nasycone są wyobrażeniami o kobiecości i męskości. Polska specyfika polega głównie na tym, że strażnikiem zbiorowej tożsamości i monopolistą w dziedzinie wartości narodowych stał się u nas Kościół katolicki, a narodowa prawica posługuje się językiem kościelnym. Nie jest to jednak po prostu władza Kościoła nad narodową tożsamością – to raczej instrumentalizacja religii przez odradzający się agresywny nacjonalizm. Są katolicy –podejrzewam nawet, że stanowią oni w Polsce większość – którym to się nie podoba; istnieją też formy religijności, które się logice unarodowienia wiary wymykają. Problemem nie jest za tem konserwatywny katolicyzm społeczeństwa, lecz uległość państwa wobec promowanej przez konserwatywne skrzydło Kościoła wizji wspólnoty.

Badacze tej tematyki zwracają uwagę na specyficzne miejsce kobiet w procesach kulturowych związanych z tożsamością narodową. Rzadko są traktowane podmiotowo – jako pełnoprawne uczestniczki wydarzeń (a jeśli już, to często w męskim przebraniu, dosłownym lub symbolicznym); częściej przypisuje im się rolę pasywnych „nosicielek” wartości, które dana społeczność postrzega jako kluczowe dla swej tożsamości (ang.: bearers of culture). W nacjonalistycznej wyobraźni dziewice bronią swej cnoty przed zakusami wroga i oddają się dzielnym bohaterom, gdy ci wracają z boju; matki poświęcają dla ojczyzny swoich synów; żony czuwają nad domowym ogniskiem, dbając o ciągłość zagrożonej wspólnoty. We wnikliwym studium prowojennej propagandy, jaka pojawiła się w mediach głównego nurtu w Serbii i Chorwacji na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, Julie Mostov zauważa, że rola kobiet jest w tym dyskursie dwoista: z jednej strony oparta na silnej idealizacji, z drugiej – obciążona ambiwalencją, niechęcią i lękiem:

Kobiety to matki, córki i żony – a zatem symbole czystości, opiekunki i przekazicielki tradycyjnych wartości; to one przecież rodzą wojowników i wodzów narodu. Jednocześnie kobiety są ofiarami: narażone na uwiedzenie, gwałt i splamienie, stanowią ucieleśnienie niebezpieczeństw, jakie grożą narodowemu terytorium, ich podatność na gwałt symbolizuje gwałt, jaki grozi ojczystej ziemi. Wreszcie, kobiety pojawiają się w dyskursie etnokratycznym w roli zdrajczyń narodu, które aktywnie przyczyniają się do osłabienia ojczyzny.

Tak wyobrażona kobiecość wymaga z jednej strony opieki, z drugiej – nieustannej podejrzliwości i kontroli ze strony mężczyzn. Akcenty bywają różnie rozłożone. W bałkańskim imaginarium poczytne miejsce zajmuje figura kobiety-zdrajczyni, dlatego element kontroli i podejrzliwości jest tam szczególnie obecny. Z kolei w polskiej wyobraźni narodowej centralną rolę odgrywa kobieta-matka, co wiąże się z wywyższeniem macierzyństwa, ale także z silną niechęcią wobec kobiet bezdzietnych lub pragnących kontrolować własną płodność.

Do sprzężenia między nacjonalizmem a zamachem na wolność w sferze płci i seksualności dochodziło w rozmaitych kontekstach: w Afryce Południowej i Singapurze, w Turcji i w Irlandii. Scenariusz jest dość przewidywalny. Równolegle z kryzysem politycznym pojawia się w debacie publicznej niepokój nazywany przez niektórych „kryzysem męskości” lub „kryzysem rodziny”. Przyczyn tego stanu rzeczy zawsze szuka się na zewnątrz. Odrodzenie narodu okazuje się równoznaczne z powrotem do „tradycyjnych wartości” w sferze płci i seksualności. Seksualni odmieńcy, dotąd ignorowani, są przedstawiani jako wrogowie narodu, obca naleciałość, którą należy zwalczać, zmarginalizować, aby znów nastał ład moralny. Rumieńców nabierają kobiece symbole narodu, wywyższa sięKobietę– symbol, mit, alegorię. Kobiety realne, zwłaszcza te, które domagają się jakichś praw, zostają wypchnięte poza margines wspólnoty.

Dla procesów „upłciowienia” narodowych emocji zasadnicze znaczenie ma to, czy dana zbiorowość odczuwa swoją sytuację jako stabilną. W sytuacji zagrożenia, kryzysu lub wojny kobiety stają się zakładniczkami swoich społeczności, a ekspertami od tożsamości narodowej, szanowanymi przez wszystkich reprezentantami wspólnoty, okazują się zaciekli konserwatyści. Dlatego, paradoksalnie, w interesie wszelkiej maści fundamentalistów, jest budowanie napięcia, podsycanie w swych społecznościach poczucia zagrożenia.

W myśli feministycznej i refleksji nad prawami człowieka od lat debatuje się nad tym, w jakim stopniu liberalne państwo (a także wspólnota międzynarodowa) powinny respektować prawo grup etnicznych i narodowych do kultywowania swoich (czasem głęboko mizoginicznych) tradycji. Z perspektywy filozofii liberalizmu dylemat jest oczywisty: z jednej strony szacunek dla praw grupowych mniejszości, z drugiej – uniwersalne prawa kobiet jako jednostek. Napięcie między feminizmem a multikulturalizmem wydaje się zatem nieusuwalne. Co prawda, oba te projekty opowiadają się za równością i oba starają się dowartościować różnorodność– stanowią zatem pewne poszerzenie czy modyfikację projektu liberalnego. Jednak wielokulturowy model społeczeństwa w praktyce może oznaczać zgodę na to, by jakaś społeczność etniczna czy kulturowa drastycznie ograniczała prawa „swoich” kobiet w ramach pielęgnowania tradycji. Powstaje zatem sytuacja, w której, w zmodyfikowanej wersji liberalizmu, odchodzi się od centralnej liberalnej wartości – rezygnuje się z ochrony praw jednostki na rzecz praw grupowych.

Tymczasem, jeśli spytać same zainteresowane – na przykład żyjące w Niemczech czy Francji muzułmanki – okaże się, że niekoniecznie identyfikują się z „równościowym” modelem relacji między płciami. Czują się przecież członkiniami swojej grupy etnicznej, chcą być wobec swojej społeczności lojalne. Kobiety, o których mowa, znajdują się często w sytuacji bez wyjścia: z jednej strony zachodnie państwo – Szwecja, Holandia czy Francja – chce bronić ich praw jako „jednostek” przed „dyskryminacją” (czy wręcz krzywdą) ze strony tradycyjnej kultury; z drugiej – ich własna społeczność (w tym najbliższa rodzina) broni ich „honoru” i „cnoty” przed „agresją” liberalnego państwa. Te dwie wizje i dwa języki są wzajemnie nieprzystawalne. Z obu stron pojawia się szantaż moralny, a obie formy „ochrony” przybierają formę presji i przymusu.

Klasycznym przykładem takiego klinczu jest toczący się od kilku lat spór o muzułmańskie chusty we francuskich szkołach publicznych. Ciekawe, że wiele „odwiecznych” tradycji wcale nie sięga daleko wstecz. Francuscy muzułmanie, którzy każą swoim córkom nosić “tradycyjne” chusty, niechętnie przyznają, że ich matki i babki często ich nie nosiły. Zwyczaj zakrywania głowy w społecznościach muzułmańskich ma bogatą i zmienną historię; ani nie jest prastary, ani nie jest twardym wymogiem religii. Znaczenie ma tu jednak historia wyobrażona: rzekomo odwieczny i historycznie niezmienny strój kobiecy stał się istotnym symbolem zbiorowej tożsamości w warunkach konfliktu kulturowego. Warto też pamiętać, że fiksacja na kobiecym stroju i przekonanie o jego długiej historii pełni istotną funkcję polityczną po obu stronach barykady – o b e c n o ś ć chusty na głowie m ł o d e j m u z u ł m a n k i jest punktem honoru dla przeciwników; dla zwolenników zakazu silne znaczenie symboliczne ma b r a k chusty na głowie uczennicy f r a n c u s k i e j szkoły. Odkryta lub przykryta głowa abstrakcyjnej uczennicy staje się terenem zmagań o kształt francuskiej wspólnoty politycznej, o granice obywatelstwa, o to, jak obie strony postrzegają „honor” wspólnoty, o relacje między państwem a religią. Osobiste preferencje konkretnej muzułmańskiej dziewczynki są w tym wszystkim najmniej istotne.

Inny przykład – Indie, półtora wieku temu. W latach 1815–1818 nagle doszło do fali palenia wdów, a opisującym to z mieszaniną oburzenia i fascynacji Brytyjczykom sati wydawało się dowodem na „archaiczność” tamtejszej kultury. Z badań historyków wynika jednak, że obyczaj wskrzeszono na użytek aktualnych wydarzeń politycznych – palenie wdów miało w sobie wiele z narodowego teatru wymierzonego przeciw samym kolonizatorom, którzy zanikający obyczaj sati usiłowali poddać regulacjom prawnym. Sam konflikt kolonialny spowodował zatem odrodzenie i petryfikację patriarchalnej tradycji: za ubezwłasnowolnienie hinduskich mężczyzn płaciły życiem hinduskie kobiety Podobny mechanizm dotyczy genitalnych okaleczeń kobiet w wielu krajach współczesnej Afryki i w społecznościach żyjących w diasporze w zachodniej Europie. Ten okrutny i niebezpieczny dla zdrowia zabieg, w trwały sposób pozbawiający kobietę przyjemności seksualnej, traktowany jest jako forma oporu wobec neokonializmu, próba obrony kulturowej odrębności przed wrogim światem Zachodu.

W każdym ze wspomnianych przypadków ciała „naszych kobiet” stają się siedzibą tradycji, gwarancją ciągłości. Pół biedy, gdy chodzi o ciało symboliczne, wizerunek, alegorię lub traktowany z powagą strój. Gorzej, gdy nośnikiem tradycji staje się ciało realne, okaleczone, zgwałcone, spalone, zmuszone do rodzenia.

Narracje patriotyczne często przybierają formę opowieści o cnocie i wierności kobiet, które wolą zginąć, niż „oddać się” obcemu. Wanda, jak wiemy, nie chciała Niemca i rzuciła się do Wisły. Bohaterka słynnego filmu Narodziny narodu D. W. Griffitha (1915), apologii czystości rasowej amerykańskiego Południa, woli skok w przepaść niż hańbę w ramionach Gusa, złowrogiego czarnego gwałciciela. Ginąc, „nasza kobieta” przechodzi z roli kobiety pojedynczej i prywatnej do zaszczytnej funkcji Kobiety Symbolicznej, narodowej i ogólnej. Jako topielica Wanda staje się Polską, tak jak roztrzaskana o skały Flora staje się uosobieniem pokonanego w Wojnie Secesyjnej, lecz niezłomnego i dumnego Południa. Zupełnie inne miejsce w zbiorowej wyobraźni zajmuje konkretna, pojedyncza kobieta, która nie tylko nie rzuca się w przepaść, ale przeciwnie, domaga się jakichś praw czy choćby uwagi mężczyzny. Jak pokazuje Maria Janion, w polskiej tradycji romantycznej postać ta bywa dla Ojczyzny konkurentką, a rywalizacja nieodmiennie kończy się zwycięstwem Polonii, której miłość jest bezwzględna, okrutna i demoniczna.

Feminizm jest nam obcy kulturowo, nasze kobiety są inne, bardziej kobiece, a seksualni dewianci to obcy import – całkowita pewność w tej mierze łączy ideologie narodowe z najodleglejszych zakątków świata. U nas „te rzeczy” robi się inaczej niż u was. U nas jest „normalnie”. Jesienią 2007 roku przebywający w Nowym Jorku prezydent Iranu oznajmił, iż „kobiety w Iranie cieszą się najwyższym poziomem wolności”. Ku rozbawieniu publiczności dodał: „U nas w Iranie nie ma homoseksualistów tak jak w waszym kraju”. Nie było to spotkanie poświęcone sytuacji kobiet i mniejszości seksualnych w Iranie – głównym temat stanowiły zamachy terrorystyczne z 11 września 2001 roku oraz napięte stosunki na linii USA–Iran, Iran–Izrael. Wątek płci wypłynął na marginesie tych trudnych kwestii i pozwolił mówcy w rytualny sposób dać wyraz poczuciu narodowej dumy.

Kilka tygodni po wystąpieniu prezydenta Iranu prawicowy publicysta Rafał Ziemkiewicz na łamach „Rzeczypospolitej” wypowiedział się o polskości i homoseksualizmie. Jego zdaniem, w Polsce istnieje, co prawda, homoseksualizm, ale należy go odróżniać od „gejostwa”, które stanowi „homoseksualizm polityczny, pewne szczególne zastosowanie tradycyjnych haseł ideologii lewicowej”. Tak zdefiniowane „gejostwo” jest nie polskie, lecz obce. Nie wiem, czy Ziemkiewicz czytał wypowiedzi prezydenta Ahmadinejada, ale nie mam wątpliwości, że jego artykuł rządzi się identyczną logiką. Prawicowy publicysta przyznał obywatelstwo homoseksualistom milczącym i pogodzonym z otaczającą ich pogardą, jednak geja, który domaga się publicznie praw, wypisał z narodowej wspólnoty. U nas nie ma gejów; nasze kobiety mają się świetnie.

Agresywna homofobia stanowi w Polsce kulturową normę. Jest jednak także czymś więcej, a mianowicie normą polityczną. Wiosną 2007 roku respondenci CBOS za najbardziej obraźliwe słowa uznali właśnie te, które dotyczą homoseksualistów. „Pedał” i „ciota” znalazły się w ścisłej czołówce obelg, „lesba” – na zaszczytnym czwartym miejscu (pokonał ją tylko „wsiok”). Nie są to wyniki krzepiące dla kogoś, kto popiera pełnię praw obywatelskich dla członków mniejszości seksualnych. Przyznam jednak, że bardziej mnie zaniepokoiły inne doniesienia socjologów. Otóż latem 2007 roku roku przeprowadzono badania, których celem było ustalenie, jaki program polityczny maksymalizuje dziś w Polsce preferencje wyborców. Hasło „Homoseksualizm to choroba, z którą powinno się walczyć” znalazło się na drugim miejscu pod względem politycznej efektywności. Nie chodzi tu po prostu o uprzedzenia; rzecz w tym, że na wykluczeniu mniejszości seksualnych jako obcych można zbić polityczny kapitał. Polacy nie lubią gejów prywatnie – to nie nowina; nowością jest to, że publicznej wobec nich niechęci domagają się od polityków.

Upolityczniona wrogość wobec seksualnej odmienności to znany składnik nacjonalizmu. Gej jest częstym, ale nie jedynym przedmiotem tego rodzaju wykluczenia. W XIX-wiecznych Niemczech – zanim doszło do napiętnowania homoseksualistów – w roli wrogów narodu, potencjalnych zdrajców i spiskowców, znaleźli się onaniści, a wzmożoną skłonność do masturbacji przypisywano Żydom. W logice nacjonalizmu narodowa i seksualna swojskość okazują się tożsame – odmieniec seksualny zlewa się w jedno z etnicznym lub rasowym obcym. Współczesna polskość jest, jak widać, w powszechnym mniemaniu heteroseksualna. Dlatego publiczne demonstracje homofobii ceni się w świecie polityki: stanowią czytelne dla wszystkich deklaracje narodowej przynależności i dumy.
Agnieszka Graff
Data publikacji w portalu: 2010-04-19
Podoba Ci się? Możesz to skomentować, ocenić lub umieścić link na swoich stronach:
OPINIE I KOMENTARZE+ dodaj opinię  


Dopisywanie opinii, tylko dla zarejestrowanych użytkowniczek portalu

Zaloguj się

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się!

Witaj, Zaloguj się

Artykuły zoologiczne na Ceneo

WYSZUKIWARKA


KSIĘGARNIA DLA LESBIJEK

Dzięki współpracy z kilkoma księgarniami oraz porównywarką cen Nokaut.pl mamy katalog kilkudziesięciu tysięcy książek i możemy pokazać ceny i miejsca gdzie możesz kupić książki najtaniej.

Nasza specjalność to oczywiście wybór literatury o tematyce LGBTQ i feminizmu.

Korzystaj, oceniaj, zaznaczaj książki, które chcesz przeczytać, komentuj. A już wkrótce zobaczysz zestawienia i porównania jakich nigdzie indziej nie znajdziesz.

NAPISZ DO NAS

Jeśli przeczytałaś książkę, która Cię poruszyła, podziel się wrażeniami. To nie musi byc profesjonalna recenzja. Takie możemy przeczytać w gazetach i na innych portalach. Może być nawet parę zdań, byle subiektywnie.

Zaprzaszam też do przesyłania wszelkich uwag, pomysłów, sugestii. Ty też możesz współtworzyć ten dział:)

Napisz do nas: info@kobiety-kobietom.com

FACEBOOK

Zapraszamy na nasz profil Facebook
Artykuły zoologiczne na Ceneo
© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024