SPOWIEDŹ
amorficzna
Styczniowe popołudnie pozbawione nadziei. Wspomnienia... Te najmilsze paradoksalnie bolą najbardziej. Odarta ze złudzeń próbuje czytać kolejną książkę, ale tam napisane rzeczy oczywiste. Wychodzi w chłód reszty dnia, nie zastanawiając się już, gdzie popełniła błąd. Bo nie popełniła żadnego. Mogłaby rozegrać to jeszcze raz, tylko czy coś by się zmieniło? Nie, gdyż nie możemy być inni niż jesteśmy. A najwyraźniej bycie sobą to luksus dla tych, którzy nie mają już nic do stracenia. Teraz mogła wiec w końcu bez ograniczeń pławić się w tym luksusie.
Czasami wraca do ich mailowej korespondencji z początku znajomości. Nie, nie skasowała tych elektronicznych listów. Jeszcze nie jest gotowa. Są dni, kiedy otwiera je i czyta raz jeszcze, po kolei, przenosząc się myślami i duszą w tamten czas. Czas, w którym czuła, że jest dla kogo s ważna, że ktoś o niej myśli. Ale równocześnie w czas, w którym, teraz już to wie, była jedynie protezą miłości.
Dotyk... Tak krótki, że ledwie go pamięta. Ręka we włosach, usta przy ustach. Tylko kilka tygodni. Trzy miesiące. Wszystko.
Nie czuje się wykorzystana. Czuje się czyjąś pomyłką i obwinia za to samą siebie. Bo mogła być inna. Błąd, którego nie popełniła, wywołuje żal. Czytając jeszcze raz te same listy myśli dokładnie to, co wówczas, ale czasami trzeba się oddalić, by zobaczyć coś wyraźniej. Intuicja jeszcze nigdy jej nie zawiodła, ale ona jeszcze nigdy jej nie posłuchała. Zamyka oczy, przenosząc się w nieodległą całkiem przeszłość, kiedy jej wzrok padał na telefon, na którym ikonka z kopertą oznajmiała nadejście kolejnej wiadomości, wiadomości pełnej uczucia, wiadomości od Niej. Wpatrywała się w nią wtedy, nie otwierając, jak gdyby chciała, aby ten widok wyrył się w jej głowie, oczach, sercu. Jakby wiedziała, że to tylko tutejszość i teraźniejszość . I wyrył się. I pozostał tylko wspomnieniem. Tamtejszością, która nigdy nie przerodziła się w przyszłość. A teraz, każdego dnia coraz bardziej przyzwyczaja się do ciszy nieprzychodzącego smsa.
Przemierza ulice, z każdym krokiem wydeptując nowe scieżki w swoim własnym wnętrzu i życiu. Ale wciąż się miota. Pędzi po skali uczuć pokonując trasę od euforii po depresję i z powrotem. Przebiega mentalne przestrzenie od wzgórz radości po doliny smutku. Dlaczego zawsze wszystko co niskie kojarzy się ze splinem? Może dlatego, że upadki bolą. Nie tylko fizycznie.
Niewygoda świadomości niespełnienia pokładanych w niej oczekiwań, niesprostania zadaniu, które ktoś bez udziału jej woli przed nią postawił, miesza się z przekonaniem, iż miłość to nie cyrk. Ale może jednak? Pretensje do kogokolwiek nie mają tu racji bytu. Zawsze jednak jakieś są.
Spojrzenie wstecz nie przynosi ulgi. Te same, powtarzające się sytuacje, powody, motywy... Przynoszące nieodmiennie te same rezultaty. Krople pogardy dla samej siebie kapiące wolno acz regularnie na jej serce, zamieniają je powoli w kamień. Złość, którą czuła jeszcze niedawno, zmieniła nazwę na obojętność. Ale wciąż czuje ból. Rany na duszy: kłute, cięte, szarpane, zadawane słowem, czynem lub... milczeniem będą bolały jeszcze długo.
Szara, pociągla twarz uśmiecha się do starszej pani z pieskiem. Babcia odwzajemnia uśmiech. Czyli świat się nie skończył.
Data publikacji w portalu: 2013-10-14
« poprzednie opowiadanie
następne opowiadanie »